Agent Moskwy – wyimaginowany…XVI.


przywitanie z dr ZapałowskimZ maila od dr Zapałowskiego:

„…ostatni wysyłany wpis o Agencie.

Studium przypadku- jak zostać agentem Moskwy cz. XVI

Moje działania operacyjne oczywiście nie ograniczały się tylko do Ukrainy. Jednym z pól mojego zainteresowania była Białoruś. Państwo w którym mieszka oficjalnie 300 tysięcy Polaków, a wliczając osoby pochodzenia polskiego możemy mówić o milionie, czyli 10 procentach ludności tego kraju.

W latach 90 -tych na Białorusi powstał związek, który stał się największą pozarządową organizacją w tym kraju. Dzisiejszy prężny Związek Polaków na Litwie to zaledwie ubogi krewny tego pierwszego. Oczywiście poszczególne rządy w Warszawie dekadę temu postanowiły zaryzykować i poświęcić go na rzecz próby wywołania majdanu białoruskiego. Znowu realizowano interesy Zachodu polskimi rękoma, a Warszawa pośredniczyła w tym. Z dawnej świetlności, jak to na Kresach pozostały organizacyjne ruiny.

Ja operowałem na tym obszarze jeszcze w okresie przed rozbiciem wspomnianej organizacji. Szło dobrze, rząd białoruski umożliwiał otwieranie Domów Polskich, szkół polskich i wspomagał polską kulturę. Kiedyś rozmawiałem o tym z Waldkiem Tomaszewskim (szefem Polaków na Litwie). On miał rację mówiąc, że to była zbrodnia dokonana przez Warszawę na polskich Kresach! W obecnym okresie jak ktoś ogląda (a rzadziej czyta) Sienkiewicza, np. ?Potop? nie kojarzy, że Kmicic mieszkał nie pod Kielcami ale na wschód od Mińska pomiędzy Witebskiem a Mohylewem i tam rozgrywa się fabuła powieści!!! To tam była Polska i miejscowe społeczeństwo tętniło Polską.

Na Białorusi mieliśmy chyba najbardziej napięty program ze wszystkich moich zagranicznych wojaży. Po kilka oficjalnych spotkań dziennie i to prawie przez dwa tygodnie. W tym dawaliśmy radę. Problemem było coś innego, a mianowicie aby coś załatwić trzeba było ochoczo się częstować u gospodarzy tego terenu, czyli administracji rządowej. Miejscowi Polacy nas prosili że tak trzeba, bo inaczej nic dla nich nie załatwimy. No to była katastrofa. Dwie- trzy oficjalne biesiady dziennie, a tam morze wódki. Każdy z nas oszukiwał jak się da ale i to było za dużo. Problem w tym, że jak był stół na czterdzieści osób, to po kolei każda osoba wznosiła jakiś toast. Więcej nie muszę tłumaczyć. Leszek Moczulski (był gościem naszej delegacji) powiedział, ze w życiu mu się to nie przydarzyło, a to co spożył wtedy, to jego dziesięcioletni limit. Ale trzeba przyznać, że większość spraw została załatwiona. Jednak z dnia na dzień było coraz gorzej. Byliśmy coraz bardziej niewyspani. Najgorzej miał Rysiu Czarnecki, który zgodnie z tradycją rodzinną nie pijał kawy. To skutkowało czasem przysypianiu w najmniej oczekiwanych sytuacjach. Także Ela Radziszewska miała problemy z czasem na dokonanie porannych malunków i był problem z terminowością spotkań. Ale dawaliśmy radę. Pamiętam, jak rano po kilku dniach wyczerpujących spotkań jesteśmy na wizycie u mera Witebska. Ten zaś częstuje nas o 9.00 rano kawą i literatkami z wodą. Nie ma herbaty, to Rysiu sięga po wodę. Po chwili schyla się do mnie i mówi z wytrzeszczem oczu, że to wódka! Na to ja mu mówię żeby nauczył się pić kawę. Jednak przerwał rozmowy i poprosił zaskoczonego urzędnika o ?czaj?.

Jednak najbardziej miło wspominam nasze spotkania w rejonie Brsaławia nad granicą z Łotwą i Litwą. Generalnie granice wspomnianych państw przecięły setki czysto polskich wiosek. Należy nadmienić, iż do dzisiaj na Białorusi w powiatach graniczących z Litwą i Łotwą osiemdziesiąt procent mieszkańców deklaruje polska narodowość. Tam nas przywitano po królewsku. O siódmej rano śniadanie z zupy gotowanej z kilku rodzajów ryb, specjalne wypieki, tańce i śpiewy nad tam licznymi jeziorami. Istny raj. Tutaj spotkały nas dwie niespodzianki. Mianowicie brak było odpowiedniego hotelu, więc załatwiono nam zakwaterowanie w leniej ?daczy? prezydenta Łukaszenki. Rysiu wybrał pomieszczenia i łóżko samego Aleksandra Ryhorawicza Łukaszenki. Już wtedy wróżyłem mu świetlaną karierę polityczną. Druga sytuacja polegała na tym, iż nie było jak zapłacić bo mieliśmy tylko dolary. W każdym mieście był bank w którym swobodnie to robiliśmy a w Brasławiu nie dało rady. Więc co robić? Miejscowi Polacy mówią, że można u cinkciarzy. Więc jedna osoba pojechała samochodem z miejscowymi Polakami na wymianę. Po przyjeździe był szok. Przywieźli trzy worki ?po ziemniakach? z kasą (taka wówczas była dewaluacja). Po zapłaceniu ?hotelu? każdy z nas dostał dużą reklamówkę pieniędzy na dalsze opłaty. Generalnie płaciło się paczkami i nikt ich nie przeliczał.

Nadmienię, iż w tym rejonie w Widzach spoczywa Naczelnik Powstania Kościuszkowskiego (po pojmaniu Kościuszki) Tomasz Wawrzecki. Spędzając kilka dni na basławszczyźnie nie wiedziałem, że los w przyszłości mnie jeszcze pośrednio połączy z tymi terenami. Mianowicie moja druga żona pochodziła z tych ziem. Jej dziadkowie z całą szeroką rodziną zostali wywiezieni stąd na Syberię. Ten aspekt dla mnie jako agenta był bardzo interesujący, gdyż robił mi dobrą historię. Moja pierwsza żona, to wnuczka obrońcy Przemyśla odznaczonego za jego obronę przed Ukraińcami w 1918 roku ?Gwiazdą Przemyśla?, a następnie ochotnika w III Powstaniu Śląskim, a to mnie stygmatyzowało. Co innego wnuczka wywiezionych przez wstrętnych Rosjan na Syberię, gdzie część rodziny pozostała na zawsze w tamtejszych śniegach. Co prawda trzeba było ukryć dalszą część historii, czyli fakt że jeden pradziadek zginął prawdopodobnie w Katyniu a drugi z synem walczył pod Monte Casino. Zresztą za tą bitwę dziadek obecnej żony dostał Krzyż Walecznych. Czasami współczuję moim dzieciom, że są tak genetycznie obciążone, dlatego tez odradzam im pracę w formie agenta, a nawet w jakikolwiek służbach.

Autor

Piotrek

Cóż, ten świat nie zawsze działa według norm, które zakładasz,że istnieją...? Co jest dobre co złe? Czy lepiej milczeć na ten temat, czy mówić? Zdecydujcie sami, ja już podjąłem decyzję.