Masz nowiutki samochód z salonu? Nie ciesz się, on może nie być bezwypadkowy…

Nieuczciwość w handlu zaczyna nie dość że zaskakiwać, to wręcz porażać… Dziś po wizycie u znajomych mechaników na stacji diagnostycznej dowiedziałem się niejednej ciekawostki – o niby nowych samochodach z salonów. Moja rada: idąc kupować „nówkę” na wszelki wypadek uzbrójcie się w miernik grubości lakieru. CO najmniej…

Na wszelki wypadek nie podaję żadnych marek, aczkolwiek zaręczam, że są to marki wiodące. Każdy, kto chciałby zweryfikować prawdziwość relacji zostanie przekierowany do osób mi to opowiadających o ile oczywiście wyrażą na to zgodę.
Jeden z przypadków sam mogę potwierdzić.
Uważam, a przynajmniej mam taka nadzieję, że firmy produkujące te pojazdy nie zamierzały oszukiwać klientów, raczej (a nawet na pewno), było to spowodowane działaniem nieuczciwych pracowników salonów dilerskich…
Pierwszy przykład:
Z mojego podwórka; jeżdżę czasami samochodem teścia. Zdarzyło się, że miałem zderzenie (nie z mojej winy) z rowerzystą. Nic nikomu się nie stało, z czego ogromnie się cieszę (prędkość była niska 20km/h), ale powstała wgniotka w karoserii.
A z pod wgniecenia wygląda spora ilość szpachli…
Po ekspertyzie u fachowców okazało się, że w tym „całkiem nowym” aucie, był robiony cały przedni bok. Jakież zaskoczenie teścia, że jego salonowy samochodzik, nie bity, był bity…

Drugi przykład:
Nowy nabytek przyjeżdża na przegląd. Jakieś rysy na dachu wyszły po myciu, właściciel pyta się specjalisty-diagnosty cóż to takiego może być. Rozpoczyna się pomiar lakieru. Okazuje się, że prawie wszędzie jest warstwa 3 krotnie przekraczająca normę. Co ciekawsze, wszystkie nalepki znamionowe itp. były idealnie odklejone przed tym „liftingiem” i przyklejone z powrotem aby wszystko wyglądało jak „fabryka”.
I zaczęły się przepychanki z dilerem.
Sama przyjemność…

Trzeci przykład:
Auto kupione co prawda jako używane, ale ponoć bezwypadkowe i z przebiegiem do 200 tys. Brane z salonu jako przetestowane i sprawdzone (z puli używek). I jakoś tak wyszło przy przeglądzie że dach pofałdowany, maska dorabiana, i szyby nie te… Polecone autko…
Tutaj jednak ostra reakcja i kontakt z salonem. Przyciśnięto tego i owego. Cóż się okazało? Samochodzik miał bliski kontakt z sarną, jak to określili mechanicy, wjechała do środka, po-wierzgała no i to i owo uszkodziła.
Do tego aby uwiarygodnić transakcję (bo przecież miało być poniżej 200 tys.) cofnięto licznik o 50 tys. km.

W tym przypadku udało się odzyskać całkiem sporą kwotę w ramach odszkodowania-umowy między szefostwem salonu, z obawy przed utratą wiarygodności i… autoryzacji.

I taki jest nasz los, nabijanych w butelkę klientów-użytkowników. Nie ma wielkich szans na zmianę pewnych nawyków, dlatego starajcie się jednak zabezpieczyć wszelkimi metodami. Idźcie do salonu ze znajomym mechanikiem, lub nawet nieznajomym ale mającym opinię uczciwego, dajcie mu parę groszy, niech za was przy odbiorze sprawdzi tą rzekomą „nówkę”.
Tak dla pewności.

Ja chyba jednak wolę w tym układzie używane auta – strata mniejsza, świadomość inna i w ogóle wydatek na bezpiecznym poziomie…

Pozdrowienia ze strefy Bez Przesady….
Piotrek


Inne przykłady znajdziecie na: Nowe auto zakupione w salonie – uszkodzone, forumprawne.org

Autor

Piotrek

Cóż, ten świat nie zawsze działa według norm, które zakładasz,że istnieją...? Co jest dobre co złe? Czy lepiej milczeć na ten temat, czy mówić? Zdecydujcie sami, ja już podjąłem decyzję.