1989-2015.

W tym roku minie 26 lat od pierwszych częściowo wolnych wyborów parlamentarnych. Sporo się od tego czasu w Polsce i na świecie zmieniło. Jedne zmiany były zdecydowanie na lepsze, ale inne trudno określić inaczej jak mianem porażek.
Biało-Czerwona wywieszona 11 listopada
Przez ostatnie 26 lat kolejne rządy przeprowadzały reformy, usiłowały rozprawić się z bezrobociem, upadającym przemysłem oraz niżem demograficznym. Zmieniono system emerytalny, szkolnictwo, organizację służby zdrowia oraz zrewolucjonizowano podział administracyjny Polski. Jednak większość problemów społecznych i ekonomicznych, mimo upływu lat, wciąż nie została rozwiązana.

Z sondażu przeprowadzonego przez TNS Polska wynika, że Polacy za największe porażki ?25-lecia wolności? uznali bezrobocie (90 proc. badanych), reformę emerytalną (75 proc.); rozwarstwienie społeczne (75 proc.); reformę służby zdrowia (73 proc.) oraz poziom moralny elit politycznych (69 proc.).

Chora służba zdrowia

Jak powiedział prof. Stanisław Gomułka, główny ekonomista BCC, „szpitale funkcjonują w zasadzie tak, jak przed 1989 r.”. Potwierdzają to stwierdzenie twarde dane. Mimo wielu zmian wprowadzonych po 1989 r. w służbie zdrowia, utworzeniu kas chorych, a następnie Narodowego Funduszu Zdrowia, niewiele się zmieniło na lepsze. Z informacji „Dziennika Gazety Prawnej” wynika, Czytaj dalej 1989-2015.

Zaplanowana zawodność

Czy nie dziwi Państwa fakt, iż magnetofon sprzed dwudziestu a nawet czterdziestu lat gra do dziś, a sprzęt grający zakupiony 10 lat temu już trzeba było wymienić na nowy. Zmieniły się czasy i zmieniło się podejście producentów urządzeń RTV i AGD do jakości i żywotności tychże produktów. Szczególnie to widać na polskim rynku. Przykładowo Unitra nie miała zasadniczo konkurencji, więc mogła produkować urządzenia solidniejsze i długowieczne.

Jest  kilka przyczyn tego zjawiska. Coraz więcej urządzeń jest nafaszerowanych elektroniką, relatywnie są coraz tańsze, a wiele z nich psuje się przed czasem. Przypadkiem (gdyż np. wyprodukowano je w Chinach jak najtańszym kosztem) lub w sposób zamierzony przez producenta.

Zjawisko zaplanowanej nieprzydatności, czyli planned obsolescence, jest coraz bardziej powszechne oraz wyrafinowane. Jego idea jest niezmiennie prosta: nie warto produkować towarów zbyt trwałych, bo to osłabi popyt na nowe. Trzeba skrócić ich cykl życiowy, czyli po prostu pomóc im się zepsuć. Na przykład stosując plastikowe części (m.in. zębatki) zamiast metalowych (pralki, zmywarki, odtwarzacze CD/DVD). Można wspomóc się elektroniką, która po ustalonym cyklu pracy zgłasza konieczność wymiany podzespołu. Tak jest przykładowo w drukarkach, gdzie po określonej liczbie stron trzeba wymienić rzekomo pusty toner. Teraz wystarczy tak ustalić cenę za wadliwą część oraz usługę, żeby jej naprawa była nieopłacalna.

Dlatego nowy toner do drukarki kosztuje niewiele mniej niż sama drukarka. A wymiana programatora do pralek prawie tyle, co nowa pralka. Wniosek jest prosty: taniej kupić nowy sprzęt, niż naprawić stary. I to właśnie planuje producent. Sprawia to, że mamy coraz więcej niezniszczonych śmieci: wciąż błyszcząca obudowa kryjąca niesprawne już podzespoły. Niestety elektroodpadów przybywa w tempie 5 proc. rocznie ? mówi Henryk Buczak, prezes Biosystem Elektrorecykling SA, organizacji odzysku w Polsce.

Tradycje planned obsolescence sięgają do 1924 r., gdy w Genewie powstała zmowa producentów żarówek. Postanowili oni skrócić ich średnią żywotność z 2,5 tysiąca godzin do zaledwie tysiąca. Zbadanie szybkości parowania wolframu nie było łatwe (drucik staje się cieńszy, aż w końcu pęka), ale udało się i dlatego wiele żarówek do dziś ma podobną lub niewiele wyższą żywotność.

Rozgłosu idei zaplanowanej nieprzydatności przysporzył w latach 30. XX wieku Amerykanin Bernard London. Dostrzegł on w niej szansę na opróżnienie magazynów i poprawę popytu w dobie Wielkiego Kryzysu. Postulował powołanie komisji, która określałaby czas użyteczności produktów, podobnie jak ustala się termin przydatności do spożycia. Skutkiem tego buty mogłyby nam służyć np. rok, a auto do trzech lat. Kto chciałby ich używać dłużej ? byłby karany. Mimo, że wówczas ta idea nie doczekała się realizacji, to najwyraźniej spodobała się producentom, także samochodów. Jako pierwszy Ferdynand Porsche wpadł na pomysł, by sprawdzać stan aut na złomowiskach ? oceniać, które części są najmniej zużyte, by potem tworzyć je z materiałów gorszej jakości. Dziś mimo większej konkurencji, nie możemy liczyć, by jakiekolwiek auto dorównało trwałością Mercedesowi W123 300D z lat 1976-86, który bezawaryjnie przejeżdżał średnio 800 tys. km.

– Kiedyś sprzęt AGD też był dużo bardziej niezawodny. Teraz awarie zaczynają się już po trzech latach. Patrząc na ich charakter, nietrudno dostrzec w tym zamysł producenta ? stwierdza pracownik jednego z autoryzowanych serwisów.

W efekcie tego pralka wytrzymuje dziś nie kilkanaście lat jak kiedyś, ale połowę tego czasu. Czarno-biały telewizor z 1979 r. działał średnio 12 lat. Obecne LCD i plazmy są niezawodne przez siedem lat. Laptopy szwankują już mniej więcej po 16 miesiącach. Przeciętnie Europejczycy co siedem lat wymienia sprzęt RTV i AGD (Polacy trochę rzadziej), komputer ? co cztery lata, a komórkę ? co dwa. W skutek tego elektrośmieci przybywa.

Druga metoda, to kuszenie potencjalnych klientów coraz to nowszymi rozwiązaniami technicznymi. Prześledźmy to na przykładzie telewizorów (ostatnie kilkanaście lat). Pierwsze modele LCD miały rozdzielczość HD Ready (czyli 1280×720 pikseli), gdy rynek został nasycony pojawiły się ekrany FullHD (1920×1080). Następnym krokiem było 3D. Teraz zaczynają się pojawiać telewizory z rozdzielczością UltraHD, zwaną inaczej 4K (3840×2160). Pionierami we wdrożeniu tego formatu na potrzeby telewizji są oczywiście Japończycy.

Albo będziemy pozwalali się wodzić za nos i kupowali na potęgę sprzęt, mimo iż urządzenia, które posiadamy mogą nam dalej służyć, albo uodpornimy się na gadżeciarstwo i zabiegi marketingowców. Poza tym jest zasada ? im droższy sprzęt, tym dłużej powinien nam służyć. Tak więc potwierdza się stary zwyczaj, że chytry dwa razy traci. Dlatego warto dwa razy się zastanowić nad kupnem urządzeń RTV i AGD w okazjonalnie niskich cenach.

Michał Sobkowiak

Byle było taniej…

Dlaczego  urządzenia, które dostaliśmy niedawno pod choinkę, zepsują się już za 3-4 lata? Z jakiego powodu nie opłaca się ich naprawiać? Chodzi o to, żeby koncerny więcej na nas zarabiały; czy o to, że wolimy rzeczy nowe zamiast trwałych?

Do porównania posłuży Zestaw do pielęgnacji włosów SRN-17 z 1988 roku wyprodukowany w zakładach Zjednoczenia Sprzętu Oświetleniowego Polam-Farel w Kętrzynie. Obecnie to fabryka Philips Lighting Poland SA. Suszarek do włosów już tam nie produkują. W owym czasie urządzenie to kosztowało 2,6 tys. zł. Drugi badany sprzęt, to nowoczesna suszarka znanej zachodniej marki, kupiona w supermarkecie za 109,99 zł. Oczywiście made in China.
Czytaj dalej Byle było taniej…

Bareizm wciąż żywy

Chyba wszyscy znają filmy Stanisława Barei. Jak wiadomo przedstawiają one polskie absurdy z czasów PRL’u. Jednak w III RP (jak ktoś woli IV lub V) sporo dawnych absurdów pozostało aktualnych, a i pojawiło się sporo nowych.

Pierwszy z brzegu przykład, to zapowiedziane kontrole. Dotyczy to zarówno kontroli Sanepidu, Inspekcji Pracy czy też kontroli drogowych. Głupotą jest informowanie, że tu stoi fotoradar, a tam czają się panowie z ?suszarką?. Przecież to zabawa w kotka i myszkę. Kierowcy udają, że jeżdżą przepisowo a policja, że ich łapie. Trzeba się postarać, żeby dostać mandat. Natomiast tam, gdzie nie ma informacji o kontroli, kierujący mają w głębokim poważaniu Kodeks Ruchu Drogowego. Najlepszym dowodem na to są wciąż statystyki wypadków. Aby na drogach było bezpieczniej, należy zlikwidować znaki informujące o kontrolach oraz ?ukryć? fotoradary i zmieniać ich lokalizację. Jeśli kierowcy będą mieli świadomość, że za wykroczenie czeka ich kara, bo w każdej chwili mogą spotkać policję lub fotoradar, chętniej będą przestrzegać przepisów. Sceptycy nie muszą się obawiać, że Minister Finansów za dużo zarobi, ponieważ kierowcy zaczną (niektórzy po kilku mandatach) jeździć bardziej przepisowo i bezpieczniej. Dzięki temu zmniejszy się liczba wypadków. Mniej osób trafi do szpitali, więc będą pieniądze na leczenie innych. Przede wszystkim warto zakończyć ten absurd, żeby ratować życie ofiarom wypadków drogowych. Jedno uratowane życie to dużo, a mamy co robić, gdyż rocznie na naszych drogach ginie kilka tysięcy osób.

Kolejny absurd również dotyczy dróg. Kilka lat temu wprowadzono przepis mówiący, że wszystkie drogi osiedlowe, parkingi oraz drogi wokół sklepów stają się drogami wewnętrznymi, na których obowiązują przepisy Kodeksu Ruchu Drogowego. Niby logiczne. Jednak drogi te muszą być oznaczone specjalnym znakiem. W innym wypadku obowiązuje wolnoamerykanka. Wystarczyłoby kilka procent dróg oznaczyć jako drogi, gdzie nie obowiązuje KRD, zamiast oznaczać ponad 90% podobnych dróg znakami ?droga wewnętrzna?. Dotyczy to tysięcy dróg w całym kraju. Czyżby za tym przepisem stało lobby producentów stosownych znaków drogowych?

Następny absurd, to limitowanie usług medycznych. Ktoś w Narodowym Funduszu Zdrowia wymyślił sobie, że na taką chorobę może zapaść tyle i tyle osób, a na inną tylko tyle i na tym koniec. Jeśli ktoś się nie dostosował i zachorował jako pacjent ponadplanowy, musi czekać na limit przyszłoroczny. Tym sposobem niektórzy na operację czekają nawet po kilkanaście lat. Wszechwiedzący Fundusz nie przewidział, że Polacy będą na tyle złośliwi, iż będą częściej chorować.

Jak można usługi ratujące życie limitować? Skoro płacimy składki na ubezpieczenie zdrowotne, to mamy prawo oczekiwać przyjęcia do szpitala, gdy zachorujemy. Fundusz powinien wypłacać pieniądze szpitalom za wszystkie wykonane zabiegi. Oszczędności niech szuka u siebie.

Inny absurd dotyczy polskiej gospodarki. Kiedyś była samowystarczalna, a nawet sporą część produkcji eksportowano do wschodniego, bratniego mocarstwa. Obecnie wiele potężnych zakładów z dawnych czasów upadło (m.in. słynny producent głośników Tonsil ? marka znana na całym świecie), a nasz rynek zalewają obce towary. Najczęściej wyprodukowane w Chinach.

Polska rzeczywistość często wygląda następująco. Na dzień dobry włączamy japońskie radio, zakładamy amerykańskie spodnie, wietnamski podkoszulek i chińskie tenisówki. Następnie z holenderskiej lodówki wyciągamy niemieckie piwo i siadamy przed koreańskim komputerem. W amerykańskim banku zlecamy przelewy za internetowe zakupy w Anglii, po czym wsiadamy do czeskiego samochodu i jedziemy do francuskiego hipermarketu na zakupy: hiszpańskie owoce, belgijski ser i greckie wino. Obiad gotujemy na rosyjskim gazie. Na koniec wielu rodaków… szuka pracy w gazecie z niemieckim kapitałem i zastanawia się, dlaczego w Polsce nie ma pracy i a jeśli jest to za 1200 złotych?

Można podejrzewać, że gdyby Irlandczyk, Grek czy Niemiec zarabiał 1500 euro i płacił 4,80 za litr paliwa, 20 euro za kino, 5 tys. euro za metr kw. mieszkania czy też 60 tys. euro za średniej klasy nowy samochód, to już dawno w tych krajach doszłoby do rewolucji.

Na koniec o tym, że Polacy swoje, a rządzący swoje. Przy głosowaniu nad zmianami w systemie edukacji, politycy zignorowali milion głosów społeczeństwa i nie zgodzili się na referendum, w którym obywatele sami wypowiedzieliby się czy i jakie zmiany należy wprowadzić.

Takich absurdów w naszej codzienności jest dużo. Nie sposób wszystkich wymienić. Szkoda tylko, że to nie film, bo można by się z nich pośmiać.

 Michał Sobkowiak

500 tys. mieszkań dla Polaków w Niemczech

Z powodu wojny domowej Syrię w ciągu 12 miesięcy opuściło około 2 milionów ludzi. Tyle samo upuściło Polskę po 2004 roku. Nie potrzeba konfliktu zbrojnego ? nasi politycy sami o to zadbali. Wystarczy, że spora część młodych ludzi ma problem ze znalezieniem pracy, a jak już pracuje to zazwyczaj na umowach śmieciowych i za marne grosze. Do tego można dołożyć nieproporcjonalnie wysokie ceny w stosunku do zarobków i już mamy przepis na masową emigrację społeczeństwa.

 

Nasze władze do szczęścia nie potrzebują obywateli, zwłaszcza Platforma Obywatelska. Są jednak tacy, którzy czekają na Polaków z otwartymi rękoma. W Niemczech na emigrantów z Polski czeka 500 tys. mieszkań w cenie od 1 euro, w większości o bardzo wysokim standardzie wykończenia. Mieszkania te pozostawione są z jednej strony przez Niemców, którzy wyemigrowali do bogatszych landów, a z drugiej poprzez wymarcie starszego pokolenia. Migracja Niemców zaczęła się zaraz po obaleniu muru berlińskiego, gdy biedniejszy wschód wyjechał na zachód Nieniec.

 

Mieszkania posiadają różny standard i powierzchnię. Od kawalerki o metrażu od ok. 27 m2. Większe mieszkania to już dwu i więcej pokojowe o różnym metrażu.

 

Niemcy ze względu na wymianę pokoleń oraz pozostającą w niżu demograficznym ?ścianę wschodnią Nieniec?, postanowiły zaproponować właśnie Polakom te mieszkania, proponując im warunki praktycznie nie do odrzucenia. Dlaczego akurat nam to później?

 

Mieszkania te przeznaczone są dla młodych Polaków do 35 roku życia

Młody człowiek wyjeżdżający do Niemiec, a nieposiadający rodziny i chcący osiedlić się na stałe, musi posiadać pracę bądź gwarancję zatrudnienia. Może otrzymać wtedy pomoc państwa nawet w wysokości 100 tys. euro ( zwolnienie z części opłat za mieszkanie, ulgi w opłatach stałych ? prąd, woda, gaz itp.

 

Najlepsze warunki otrzymują młode rodziny, posiadające małe dzieci, a zwłaszcza mające co najmniej 3 dzieci. Wtedy na każde dziecko otrzymują około 190 euro zasiłku plus około 400 euro pomocy socjalnej miesięcznie. Matka przez rok czasu może pobierać zasiłek ok. 1300 euro a ojciec nawet do 1500 euro. Warunkiem jest tylko gwarancja szukania pracy, bądź też systematyczna nauka języka niemieckiego, wraz z robieniem różnego rodzaju kursów zawodowych czy podjęcie studiów (dodatkowe stypendia). Oczywiście dzieci posiadają obowiązek szkolny. Dzieci otoczone są opieką, a szkoły mają obowiązek tworzenia klas dwujęzycznych, w których uczą polscy nauczyciele dwujęzyczni.

 

W różnych rejonach Niemiec stawki pomocy socjalnej są różne, a największe dopłaty przysługują tym, którzy zamieszkają na wsi. Osoby samotne ? Polki i Polacy, znakomicie łączą się w pary z obywatelami Niemiec, z czego rodzą się młodzi Niemcy.

 

Nasz rozmówca, burmistrz małego miasteczka, twierdzi, że skala pomocy zależy od oceny przyszłego mieszkańca Niemiec przez urzędników niemieckich oraz od możliwości danego miasteczka bądź landu.

 

Wszelkie dodatki socjalne są obligatoryjne i stałe dla wszystkich ? resztę należy wynegocjować lub też uzależniona jest od wykształcenia, wielkości rodziny i jej oceny.

 

Należy dodać, iż wszyscy urzędnicy są specjalnie przeszkoleni i na pewno nie będą rzucać kłód pod nogi. Oni mają pomagać beneficjentom, gdyż często są to ludzie zagubieni, zmieniający otoczenie, o innej kulturze ? chociaż bardzo zbliżonej do naszej.

 

Polacy, którzy pozostaną w Niemczech na stałe, będą mieli zagwarantowane kupno mieszkania za 1 euro po 10 latach. Oczywiście pod pewnymi warunkami. Natomiast osoby, które będą chciały kupić wcześniej mieszkanie, muszą się liczyć już z wydatkiem kilkunastu tysięcy euro lub cenami rynkowymi. Jednakże zastosowane będą specjalne ulgi i preferencje.

 

Przykładowo mieszkanie o wartości 100 tys. euro będzie można kupić praktycznie od razu i będzie można otrzymać na nie ulgę do 80% wartości mieszkania, wszak pod pewnymi warunkami.

 

Trzeba posiadać minimum dwójkę dzieci i mieć stałą pracę, czyli dochody. Kupujący nie dysponujący tymi 20% otrzyma kredyt preferencyjny, którego oprocentowanie nie przekroczy 2%. Otrzymuje się wtedy warunkowy akt własności ? mieszkaniem można swobodnie dysponować, czyli sprzedać i w zamian kupić inne ? mniejsze bądź większe. Jednakże należy pamiętać, że pełną własność otrzymuje się po 15 latach. Różnice w cenach należy samemu regulować.

 

Na nasze pytanie, zadane wysokiemu urzędnikowi władz centralnych ? dlaczego postawiono na Polaków ? z trudem uzyskaliśmy odpowiedź. Urzędnik ten stwierdził, iż Polacy jako narodowość, nie tworzą jednolitej struktury narodowościowej (nie zamykają się we własnych gettach), są bardzo dobrze postrzegani przez nowych sąsiadów i znakomicie się asymilują z lokalnymi społecznościami, w przeciwieństwie do innych narodowości. I co najważniejsze są najtańsi w utrzymaniu ? potrafią o siebie zadbać, czyli nie są nastawieni roszczeniowo.

 

Dodatkowo Polacy mają opinię pracowitych i zaradnych oraz zawsze są chętni do pomocy. Zawsze wnoszą coś innego w niemiecką skostniałą społeczność oraz mentalność. Jak już są, to wszędzie ich pełno. Coś robiąc nie spoczywają na laurach. Niemcy wiele mogą się od Polaków nauczyć, a Polacy od Niemców.

 

Na pytanie o zaszłości bądź, o wcześniejsze postrzeganie Polaków ? nasz rozmówca twierdzi, że nie ma problemu z nacją do 30 roku życia, gdyż ta znakomicie się asymiluje. Z osobami pomiędzy 30 a 35 rokiem życia, także nie ma problemu. Jak to bywa ? ?nie polityka staje się problemem, a chęć zmian w swoim życiu ? zmiany partnerów ? wy się w tym wcale nie różnicie od nas (a sam głupi uśmiech wszystko tłumaczy). Polki mają wzięcie u Niemców, są piękne i zaradne?.

 

Niemcy kuszą Polaków ciekawą polityką mieszkaniową, socjalną oraz prorodzinną. Niestety nie zanosi się, by Polski rząd chciał walczyć o to, by młodzi ludzie nie emigrowali za granicę. Nie wspominając już o zachęcaniu emigrantów do powrotu.

 

Michał Sobkowiak

„Stracone pokolenie”, czyli 1 tys. zł na rękę albo bezrobocie

Mówi się o nim ?stracone pokolenie?. I chyba coś w tym jest. Ponieważ niemal trzy czwarte młodych ludzi pracujących zarabia poniżej 3 tys. zł na rękę miesięcznie, a prawie 22 proc. – mniej niż 1 tys. zł netto. Natomiast jedna trzecia pracy w ogóle nie ma.

 

Tylko cztery na dziesięć osób w wieku od 20 do 35 lat są zatrudnione na etat. Spora część osób posiadających pracę ma problemy, aby się z niej utrzymać. Taki obraz sytuacji wyłania się z badań Deutsche Bank Polska przeprowadzonych jesienią 2013 roku.

 

Według raportu w najgorszej sytuacji są bezrobotni w wieku 25-35 lat. – W przeciwieństwie do młodszych nie mają możliwości tymczasowej ucieczki z rynku pracy w edukację czy szkolenia – komentuje wyniki badań autor raportu Stefan Vetter. – Co więcej, wielu z nich w czasach prosperity podjęło ważne życiowe inwestycje, np. kupiło nieruchomość, która nie może być finansowana bez stałego zatrudnienia.

 

Winić za to można kryzys, lecz nie dotknął on wszystkich tak samo. – Ciężar spowolnienia gospodarczego jest rozłożony nierównomiernie pomiędzy poszczególne pokolenia. Gdy jedni trzymają się swoich bezpiecznych posad, oszczędzając pieniądze i odliczając dni do emerytury, drudzy walczą o stabilność finansową, a gdy to się nie udaje, gniewnie wychodzą protestować na ulice miast – alarmuje Deutsche Bank.

 

Problemy ze znalezieniem pracy mają wykształceni i wykwalifikowani specjaliści, którzy często muszą podejmować pracę poniżej kwalifikacji.

 

Da się jeszcze uratować ?stracone pokolenie??

Według Deutsche Bank Research wyzwaniem na najbliższe lata jest nie tylko tworzenie nowych miejsc pracy, ale również poprawa warunków dla tych, którzy będą wchodzić na rynek.

 

– Niektóre kraje stawiały sobie do tej pory za cel jak największą liczbę obywateli z wyższym wykształceniem, podczas gdy tak naprawdę powinny koncentrować się na redukcji liczby absolwentów, którzy opuszczają system edukacji z bardzo niskimi kwalifikacjami zawodowymi – mówi Steffen Vetter. – Osoby w tej sytuacji są szczególnie podatne na długotrwałe pozostawanie poza rynkiem pracy, bo nie tylko mają wysokie aspiracje finansowe, co naturalne po wieloletniej inwestycji w naukę, ale też są starsze i mniej elastyczne, ponieważ preferują pracę w wyuczonym zawodzie.

 

Według raportu, kolejnym problemem jest brak wykwalifikowanych pracowników. – Aby zwiększyć atrakcyjność staży i szkoleń zawodowych, należy stworzyć możliwość studiów połączonych z pracą – zwraca uwagę ekonomista DB.

 

Michał Sobkowiak