dwa dni z Aniołem

W Poranku Radia Wnet rozmowa o reprywatyzacji jako konsekwencji polityki niemieckiej z 1939 roku.
Pani Joanna Modzelewska, prawnik, nie dziwi się odkrywaniu afer ?reprywatyzacyjnych? w Warszawie, aresztowaniu sprawców i przedstawianiu im materiałów dowodowych, ponieważ od dłuższego czasu mówiła o nich publicznie.
?Śmiem twierdzić, że tych osób jest więcej, są one poważniejsze i to jeszcze nie jest ta skala, która jest przed nami?. Mechanizm reprywatyzowania był znany, po II wojnie światowej nastąpiła zmiana klas społecznych. Pozbawiono prawa własności osoby, które miały polski paszport, miały (lub ich rodzice, dziadkowie) nieruchomość w mieście Warszawa, były tzw. posiadaczem ? kontynuuje pani Joanna Modzelewska. Po II wojnie mówiło się o nich kamienicznicy, burżuje. Otrzymywali wilcze bilety, młodzi nie mogli studiować na uniwersytetach, wykształceni nie otrzymywali
godnej pracy. Chodziło o zmianę klas społecznych, te osoby które nie posiadały, ale zaangażowały się w system socjalistyczny, chciały przejąć tę własność. Dekret Bieruta mówił w artykule 1, że nieruchomości odbiera się
w celu odbudowy i rozbudowy. Wszystko zostało zabrane byłym właścicielom, czyli nawet mieszkania na Pradze czy Saskiej Kępie, które nie były dotknięte zniszczeniami wojennymi. Były odbierane po to, by komuś z awansu socjalistycznego je przyznać. Pamiętać też musimy, iż zniszczenia powstały w wyniku wojny. To nie Polacy wywołali II wojnę światową ale Niemcy, to nie Polacy zbombardowali Warszawę ale Niemcy, to nie Polacy budowali obozy ale Niemcy.
Sowieci również mordowali, grabili, niszczyli. Te zbrodnie nie są rozliczone do dzisiaj. Polski rząd winien zwrócić się do rządu niemieckiego z kwestią rozliczeń, dotyczy to również rządu rosyjskiego. W rozmowach należy nazywać rzeczy po imieniu. Drugie tło reprywatyzacji to postępowania spadkowe. Dziedziczy się albo na podstawie ustawy albo na podstawie testamentu. Całe rodziny z Warszawy były mordowane, palone, wysadzane w powietrze, wywożone do obozów koncentracyjnych bez uprzedzenia, trudno więc oczekiwać by ofiary pisały testamenty. W takiej sytuacji dziedziczy skarb państwa. Dziwne kancelarie prawne, które pojawiły się jak grzyby po deszczu i mają sławę niezwykle
skutecznych w Warszawie, przejmując roszczenia nie przeprowadzają postępowań spadkowych na rzecz państwa, natomiast przeprowadzają transakcje sprzedaży na podstawie ?jakiś? dokumentów i to błyskawicznie. A co dzieje się z prawowitymi właścicielami czy spadkobiercami, którzy mają wszystkie dokumenty? Biedny hrabia czy mieszkaniec Warszawy (nieruchomością jest pałac i mała kawalerka na Pradze) zgłasza się do ?skutecznej? kancelarii, która ?podejmuje? jakieś działania i stwierdza, że niestety, odzyskanie nie jest możliwe ale może od właściciela odkupić roszczenie za 10 000 zł . Rozmówczyni zwróciła uwagę na to, iż środowiska prawnicze do tej pory nie zostały zlustrowane.
Owiane to jest dużą dozą tajemnicy, nikt nie chce mówić a gdy ktoś chce mówić, robi się to sprawa nieprzyjemna. A skąd się one wzięły wiemy choćby z opowiadania Marka Nowakowskiego z 1984 roku, ?Dwa dni z Aniołem?.
?Adwokat M. był obrońcą znanym w całym kraju, znakomitym prawnikiem i zarazem człowiekiem o szerokich horyzontach; ciągle jeszcze zapatrzony w dawne, przedwojenne wzory wybitnych oratorów i jurystów, którzy przeszli do historii polskiej palestry. Wierzył w szansę uratowania i przeniesienia pewnych wartości. Wierzył po prostu chociaż w wątłą nić ciągłości. Od końca stalinizmu powtarzał sobie: – ?No, Jednak to niebywała różnica!?
Nabrał przekonania, że życie w tym świecie wschodniego totalitaryzmu (co do istoty systemu nie miał wątpliwości) ułożyło się przecież w pewien sposób. Co prawda ostatnio coraz częściej nachodziło go zwątpienie. Czasy obfitowały w ponure niespodzianki, ciągłość historyczna tak brutalnie zerwana. Czy jest więc miejsce dla bujnej, wolnej indywidualności obrońcy dawnego typu, którego poza kodeksem i godnością zawodową nie krępowały żadne inne względy? Prawo! Teraz tak zmienne, podlegające bezpośrednio politycznym ciśnieniom, każde posiedzenie sejmu
przyczyniało się przecież do zmienności obowiązującego prawodawstwa, owocując niezmierną obfitością nowych dzienników ustaw, pełnych ogólnych i szczególnych regulacji prawnych. Ponadto wzrosła następna generacja adwokatów, która wcale nie odznaczała się znajomością jurysprudencji. Im nie była ona potrzebna. Sukcesy osiągali dzięki rozległym stosunkom, a polem ich działań stały się rozmaite kluby, restauracje i kawiarnie. Występowali przed sądem nieprzygotowani do spraw, w zakresie przepisów i procedury popełniali kardynalne błędy, najchętniej poszeptywali z klientami w mroku sądowych korytarzy. Byli to ludzie wulgarni i pospolici, prawo w ich rękach stawało się jedynie elastycznym instrumentem do zarabiania pieniędzy. Stąd wyłączne kryterium wyboru sprawy stanowiła dla nich kieszeń klienta, a wśród ludzi bogatych utarło się mniemanie, że obrońca jest osobą do rozplątywania i załatwiania mętnych interesów?.

Anioł, prokurator wojewódzki rezydujący w mieście, do którego udał się adwokat M. by bronić klienta, nie znał języków obcych, nie nosił garnituru Williama Westmancotta czy butów Berlutiego, gabinet jego nie był wyłożony marmurem, nie kolekcjonował drogocennych przedmiotów (a te co byłyby w gabinecie sprzedałby za litr wódki), pił bimber z plastikowych kubeczków i zagryzał kaszanką z papieru, palił ekstra mocne a jego sekretarka o obfitych kształtach nie ubierała się w Paryżu. Nie zabierał jej na pola golfowe do Johannesburga w celach romansowych
tylko do pokoju w hotelu, w którym zatrzymał się adwokat M. ?Rozwój? cywilizacyjny palestry w ciągu 30 lat jest widoczny.
Na grabież, niszczenie i zabieranie polskiego dorobku kulturalnego Niemcom i Rosjanom zezwalały inne dekrety. Działo się to w czasie zaborów i 2-ch wojen światowych. Podczas ostatniej wojny Niemcy ograbili nas m.in. na podstawie rozporządzenia nr 12 Hansa Franka wydanego w Krakowie 23 grudnia 1939 roku, o konfiskacie dzieł sztuki w Generalnym Gubernatorstwie, na okupowanych polskich obszarach. Paragraf 1 tego rozporządzenia brzmi: ?całkowite publiczne posiadanie dzieł sztuki w Generalnym Gubernatorstwie konfiskuje się w celu spełnienia zadań publiczno użytecznych,
o ile nie jest to już objęte rozporządzeniem o konfiskacie majątku państwa polskiego?(ten już zarekwirowano). Rozporządzenie dotyczyło prywatnych zbiorów dzieł sztuki (został powołany specjalny pełnomocnik dla sporządzeniu spisu w celu ?ochrony? tych zabytków) oraz całkowitego wyposażenia kościelnego oprócz sprzętu ?niezbędnego do czynności liturgicznych?. Tylko w Polsce Niemcy wydali akt prawny sankcjonujący grabież.

O tym i o koncepcji łupu dozwolonego i niedozwolonego, o prawie rzymskim, które mówiło iż można zabić ale nie wolno obrabować, o konwencji haskiej z 1907r obowiązującej do dzisiaj a zakazującej grabieży i niszczenia dóbr kultury
w czasie wojny, konwencji złamanej przez Niemców i Rosjan w 1939 roku, o niezwykłej postaci Karola Estreichera, któremu zawdzięczamy odzyskanie ukradzionego dziedzictwa narodowego zaraz po wojnie (tylko części) oraz o wieloletnich działaniach prawnika, prof. Wojciecha Kowalskiego wykorzystującego wiedzę prawniczą i wiedzę
o historii sztuki, umiejętność negocjacji i zdobywania poparcia polityków, urzędników, muzealników, manszardów
na całym świecie, na rzecz kultury Polski, dowiedziałam się z wykładu profesora pt. ?Odzyskiwanie dzieł sztuki zrabowanych w Polsce w czasie okupacji niemieckiej?.

Czego brakuje do dzisiaj? Opisu mechanizmu grabieży w Polsce. Opisu, który tłumaczony na wszystkie języki wyjaśniłby światu, iż przez wieki Polska była zniewalana i okradana przez obecnych beneficjentów i nadal jest ograbiana. Pierwszym autorytetem w prawie międzynarodowym, który w XVI wieku proponował na piśmie zakaz grabieży dzieł sztuki w czasie konfliktu wojennego i co ciekawe, proponował objąć ochroną również autorów ? artystów, był Jakub Przyłuski. Wojna to jest stosunek między państwami a nie narodami, można wykorzystać tylko zasoby, które służą do prowadzenia działań wojennych i do tego powinna się wojna ograniczyć ale nie do łupienia. We wszystkich wielkich traktatach w okresie między I a II wojną są klauzule restytucyjne, gdzie wyraźnie jest powiedziane, iż wszystko co zostało wywiezione ma być zwrócone. W traktacie wersalskim był zapis o restytucji dzieł spalonych przez Niemców, którzy przyszli i bez powodu spalili belgijską bibliotekę uniwersytecką (czym Europa była oburzona !).
Niemcy uczynili to, co czynili potem w Warszawie w 1944 roku. Klauzula traktatu zmusiła Niemców do zwrotu książki za książkę, jeśli nie identyczną to podobną i to był początek restytucji zastępczej. Niemcy zwracali spalone dzieła do późnych lat sześćdziesiątych XX wieku. Pełnomocnik Hansa Franka, dyrektor Muzeum w Salzburgu, urzędował w świeżo oddanym gmachu biblioteki krakowskiej, do którego w związku z napaścią Niemców 1 września 1939, nie zdążono przenieść książek. Każdy kto był właścicielem lub był w posiadaniu dzieła sztuki musiał to zgłosić. Początkowo obywatelom Krakowa dawano pokwitowania, znajdują się one w archiwum biblioteki. Później działano na wielką skalę w całej Guberni bez ładu i składu, a ogrom zabieranych dzieł spowodował, iż drugi akt prawny wydany rok później ograniczał ?ochronę? do przedmiotów wytworzonych do 1800 roku. Zachowana jest korespondencja, w której zaniepokojony Niemiec z Poznania prosi zwierzchnika w Berlinie o dodatkową powierzchnię na kradzione książki z dworów, miasteczek,
ponieważ 8-metrowe stosy ksiąg układane na podłodze grożą katastrofą budowlaną, o czym ostrzegają inspektorzy. Dobra nasze przekazywano innym, sprzedawano, przetapiano, np. srebrne lichtarze czy inne metalowe dzieła sztuki kościelnej, a wybrane wyjątkowo cenne dzieła gromadzono. Wyboru dzieł dokonywali nie jacyś naziści ale Niemcy, znakomici niemieccy historycy sztuki uznani do dzisiaj w świecie. W tym celu przyjeżdżali też do Warszawy. Skala grabieży była ogromna. Tylko w jednej kopalni soli w Austrii znaleziono 40 tysięcy skrzyń z dziełami zagrabionymi w całej Europie. Takich miejsc ukrywania zagrabionych dzieł sztuki na liście amerykańskiej znajdowało się 500.
Również urzędnicy niemieccy (nie jacyś naziści) wracający posłusznie do Niemiec zabierali ze sobą z biura różne obrazy czy obiekty. Sędzia niemiecki z okupowanego Krakowa zabrał z Wawelu XV-wieczne dokumenty sądowe pisane w języku niemieckim. Skąd my to znamy? Nie tylko z kadencji poprzedniego prezydenta. Obejmujący ?posłusznie? urzędy komunistyczne notable lub ich żony, znające wartość dzieł sztuki, zabierali do domu dzieła ze zbiorów muzealnych
czy z prywatnych kolekcji ?burżujów?, ?obszarników? czyli wrogów ludu socjalistycznego. Prostackim urzędnikom wystarczyło zamienić je na kilogram kiełbasy. Tyle, że skruszona wnuczka niemieckiego sędziego przyjechała
do Krakowa i zwróciła ten XV-wieczny dokument. Tłumaczyła, że dziadek przypuszczał co może dziać się w Krakowie i ?przechował? go. Znamy bardzo dużo takich przypadków zwrotu przez potomków grabieżców, którzy ?zabierając je, zabezpieczyli przed zniszczeniem przez sowietów?. Czy możemy spodziewać się takiej reakcji po córkach byłego prezydenta? Profesor opowiadał o toczącym się od lat procesie odzyskiwania dzieł sztuki, o żmudnej pracy
poszukiwania i dyplomatycznych zabiegach konsula w Berlinie, które pozwoliły nam odzyskać XIII wieczny opis liturgii, ukradziony w Polsce znalazł się w Muzeum w Bawarii. O przydatności katalogów niemieckich,
które zawierały wysokiej klasy zdjęcia, wybranych przez historyków sztuki 526 najcenniejszych obiektów, przygotowanych do wystawy w czasie wojny. Po wojnie stanowiły doskonały materiał poszukiwawczy dla miłośników
sztuki. Już w 1939 roku znalazły się w Warszawie osoby, które rozumiały powagę sytuacji, interesowały się losami grabionych dzieł, podpytywały, prowadziły ewidencję. Efekt działalności prowadzonej przez Stanisława Lorenza czyli dokumentacja w postaci zestawień, katalogów, rysunków, zdjęć z ewidencji dzieł w postaci mikrofilmów docierała w ładowniach statków do Szwecji i trafiała do rąk Karola Estreichera, który prowadził wykłady wśród alianckich i amerykańskich żołnierzy przygotowując ich do restytucji dzieł zagrabionych. Dokumenty, które prezentował pozwalały pokazać skalę grabieży. Dzięki uświadamianiu aliantów, dzięki swoim kontaktom osobistym i różnym stosowanym
metodom, doprowadził do odzyskania zagrabionych dzieł zanim Niemcy zdołali je powtórnie ukryć lub zanim przejęli je sowieci. Anglicy dzisiaj przyznają, iż to właśnie Karol Estreicher ?ruszył? restytucję. W archiwum znajdują się pokwitowania na zakup potwornej ilości papierosów przez Karola Estreichera, zaraz po wojnie była to waluta,
dzięki której zdobywał najcenniejsze informacje. Kupował też kwiaty na groby amerykańskich żołnierzy,
którzy pomagali w restytucji a przecież ginęli w walce z Niemcami. To żołnierze amerykańscy konwojowali pierwszy pociąg restytucyjny Karola Estreichera ( w nim wracał ołtarz Wita Stwosza) stanowiąc ochronę przed grabieżą wojsk rosyjskich lub przed dewastacją ( żołnierzowi rosyjskiemu każda rama drewniana czy drewniany ołtarz przydatny
był do podgrzania ?tuszonki? ). Karol Estreicher opowiadał, jak nocami przeglądał dziesiątki, setki pism, które w wyniku postanowienia aliantów wszyscy Niemcy zobowiązani byli dostarczać z informacją, czy mają wiedzę na temat przechowywanych przez kogokolwiek ?łupów?. W ogrodzie Hansa Franka pracował sierżant Maj, zobaczył w ogrodzie skrzynię z napisem LRR i natychmiast wysłał informację. Dzięki temu w pierwszym pociągu restytucyjnym Karola Estreichera wracał obraz Leonarda i Rembrandta do Krakowa. Niemcy składali te oświadczenia krótko, do momentu
gdy zaczęto wydawać w okupowanych jeszcze Niemczech pismo przeciw restytucji. No cóż, rozszalała się demokracja
i to wśród Niemców, nie nazistów. Profesor mówił też o niewielkim zainteresowaniu tematem restytucji kolejnych
rządów po II wojnie światowej. Opowiedział o stanowisku Ministerstwa Kultury i Sztuki pod koniec lat 70-tych XX w. wyrażonym w wypowiedzi: ?pan mówi tu o niemieckich grabieżach, ale jak pan mówi z takim zapałem o niemieckich,
to myśli pan również o radzieckich. W tym momencie staje się pan groźny nie tylko dla siebie ale i dla nas?.
Według władz była to sprawa ?historyczna? i nie było o czym rozmawiać. Dokumentacja Stanisława Lorenza i inne źródła pozwalające badaczom, prawnikom, historykom, muzealnikom na weryfikację dokumentacji i kontynuację badań
i poszukiwań w bibliotekach, muzeach, archiwach, znajdowała się w archiwach KC PZPR do lat 90-ych XX wieku.
Dla Niemców nie była to historyczna sprawa, w 1991 roku w imieniu Niemiec pani ambasador upomniała się o zwrot biblioteki pruskiej w Krakowie. Oni już wiedzieli co tam jest i chcieli to odzyskać. A my nie mieliśmy żadnej dokumentacji w Ministerstwie Kultury i Sztuki, albo była kompletnie rozproszona. Profesor szukał w Ministerstwie Kultury i Sztuki kwestionariuszy strat, które po wojnie wszyscy obywatele polscy mogli składać. Połowa ze złożonych kwestionariuszy została wywieziona do fabryki papieru i przerobiona na papier toaletowy. Jak widać działalność różnych sił aby zniszczyć różne archiwa jest oczywista w różnych sprawach.
Całe mienie zostało przejęte na ziemiach zachodnich i północnych zgodnie z ustawą, która skutecznie broni naszego interesu. Wiedzę o tym, że mamy tytuł prawny (wynika on z konwencji haskiej) również do wywiezionych zbiorów miejskich z tych terenów, przekazuje profesor nie tylko studentom prawa, doktorantom ale kolejnym muzealnikom, mansardom, historykom sztuki. By uczulić ich na dążenie Niemców, którzy z przerwami, wykazują konsekwencję w dążeniu do odzyskania np. biblioteki pruskiej w Krakowie.
?Pamięć przywołała wizerunek dawnego patrona, u którego jako młody adept palestry aplikował przez pewien czas.
Był to dystyngowany starzec w meloniku, podpierał się mahoniową laseczką zakończoną srebrną gałką i używał staroświeckich zwrotów w rodzaju: ?Padam do nóżek! Wystaw sobie, dobrodzieju!? oraz wielu innych osobliwych powiedzeń. Żył już tylko przeszłością i tak dotrwał do zgonu w nowej, zupełnie dla niego niezrozumiałej rzeczywistości, wspominając z animuszem kontuszowego rębajły sądowe boje, które niegdyś toczył. Procesy odszkodowawcze towarzystw asekuracyjnych i zbankrutowanych banków, zawikłane spory ziemiańskie o ogromne połacie lasów i bagien na Polesiu czy podolski czarnoziem, spadkowe działy w postaci szybów naftowych Borysławia i Drohobycza, kamienic i placów warszawskiego mieszczaństwa; w tych opowieściach świat stawał się otwarty,
stary pan równie swobodnie poruszał się po Warszawie, Budapeszcie, Paryżu czy Wiedniu. Był znakomitym cywilistą, znawcą prawa bankowego, wekslowego i hipotecznego; jego wiedza w tych usychających gałęziach prawa stawała
się powoli już tylko historyczną przeszłością. Słuchając tych wspomnień ze świata przed potopem, radził mu (adwokat M.) nieraz, żeby zajął się pisaniem wspomnień. Stary pan machał niecierpliwie laską, był nade wszystko gawędziarzem, odszedł, nie napisawszy ani jednej stronicy?. (Marek Nowakowski, Dwa dni z Aniołem). Starszy pan nie napisał ani jednej strony ale zapewnił wątłą nić ciągłości, uratował i przeniósł pewne wartości. Adwokat M. i profesor Wojciech Kowalski, to kolejne ogniwa. Prawnik i miłośnik sztuki, adept przedwojennej palestry i uczeń Karola Estreichera młodszego. Może nie jest tak źle, może obudzą się inni Polacy wychowani na wybitnych wzorach naszych przodków.
A może z okazji 100-lecia odzyskania Niepodległości zaangażujmy instytucje rządowe, instytuty naukowe, urzędy, szkoły, przedszkola, kościoły, grupy rekonstrukcyjne, przedsiębiorstwa nie tylko w pamięć sceny z peronu Dworca Wiedeńskiego, na który wysiada Józef Piłsudski 10 listopada 1918 roku. Przywróćmy pamięci te wielopokoleniowe rodziny i grupy zawodowe, które przenosiły wzorce praktycznego patriotyzmu.

Tymczasem życie codzienne daje nam obrazy wszechobecnej ciągłości nowej społecznej klasy, która pojawiła się po wojnie. Pracownik ?Security? zatrzymuje przed wejściem do galerii Arkady człowieka zmierzającego do WC.
Owszem, nie był on ubrany w garnitur Williama Westmancotta czy buty Berlutiego. Ale nie zataczał się, nie zionął alkoholem ani innym zapachem. Tymczasem pracownik ?security? z uporem maniaka tłumaczył mi, że szef zabronił mu wpuszczać pijanych. Sprawdziłam, przy WC nie było nawet zakazu wejścia po spożyciu alkoholu. Upewniwszy się, że restauracja na pierwszym piętrze nadal oferuje klientom alkohole (stojące w dwóch rzędach przy wejściu)
udałam się do dyrekcji. Przystojni młodzi ludzie na pytanie, czy goście restauracji mogą korzystać z WC galerii udzielili mi odpowiedzi twierdzącej. Na pytanie czy przed wejściem do WC gościom restauracji sprawdza się promile we krwi udzielili odpowiedzi przeczącej. Szkoda, że służby ochroniarskie dzielą klientów.

Bożena Ratter

Jeden komentarz do “dwa dni z Aniołem”

  1. No ta końcówka i ta opowieść o pijanym to niezła jazda …. A tak w ogóle to my jako naród mamy niefajnie – ze wsch z zach i nikt zupełnie nikt nie stanie w naszej obronie – bo po co ….. ? I tak damy sie sprzedać

Możliwość komentowania została wyłączona.