Na antenie radia rozmawialiśmy o nowej książce Piotra Zychowicza. Jak sam mówi na swoich spotkaniach nie jest historykiem naukowcem, ale historykiem publicystą.
Co różni takich historyków? Tak na pierwsze oko nic. Na drugie wiele. Historyk naukowiec musi oprzeć się o potężny warsztat faktograficzny, archiwa, relacje. Musi poszukiwać, robić kwerendy i ubierać to w słowa nie sugerujące wartości emocjonalnej do omawianego przedmiotu.
Z historykiem publicystą jest inaczej… figury retoryczne, zabawa słowem, ironia czasami…aluzja, docinek, napomknięcie też zdarzyć się może.
Jak wiele odcieni może zaistnieć w książce takiej „dla wszystkich”. Mimo pewnej zgody z zawartością, bo pojawia się w końcu słowo Ludobójstwo, i relacje, pokazane jest to co od 14 lat wydobywam na światło dzienne rok po roku i w zasadzie ok – wydawałoby się.
Ale nie – ok.
Te aluzje, ironie szyk przestawny dat – mowa o 31 roku i jego wydarzeniach a zaraz potem …rok 30 jako konsekwencja.
Implikacja jest jednoznaczna w sferze czasu to fałsz.
Jeżeli 29 sierpnia 1931 roku dokonano zamachu na Tadeusza Hołówkę i Pierackiego (1934) => to: Zamachy i akcje sabotażowe ukraińskich nacjonalistów wywołały radykalną odpowiedź państwa polskiego. Tyle że…w 1930 roku.
Jeżeli ktoś mieni się patriotą i Polakiem, to nie pisze niczego co może być „wodą na młyn” naszych największych wrogów: Sowietów i komunistów (którzy cały czas mają się dobrze). I może tu jest pies pogrzebany. Może Autor zatracił się w tej roli adwokata diabła. I przestał zauważać takie niuanse. Antykomunista, który nie widzi że daje diabłu pożywkę.
Pierwszy rozdział: geneza.
Czy to jest coś ważnego?
Usłyszałem że te parę zdań nie ma znaczenia.
Co mówi o słowie geneza słownik języka polskiego?
geneza
1. «czynniki, które złożyły się na powstanie i rozwój czegoś»
2. «sposób powstawania i rozwoju czegoś»
A więc: nieistotne jak długa jest owa geneza czy to kilka zdań, czy kilka stron. Niemniej jak wynika z definicji, jest to coś niezwykle istotnego: podwaliny. Coś nad czym musimy się pochylić, aby zrozumieć resztę. A wiec jeżeli tutaj się pomylimy, czy też ważko podejdziemy do problemu – konsekwencje mogą być nieubłagane.
Czy miałem prawo o tym mówić? Dostałem książkę do recenzji jako zajmujący się tematem. Znalazłem to co się mi nie spodobało. I cóż dalej?
Nie mogę o tym mówić?
Mam koncentrować się na tym co jest powszechnie wiadome i do czego nie mam zresztą zarzutów?
Gdzie tu sens – i gdzie tu właściwy obraz jaki ma być przedstawiony?
Epatowanie siekierami, połamanymi nogami, krwią. Tak to może się sprzedać. I pewnie się sprzeda.
A przy okazji autor odniesie wrażenie że walczy o jakąś prawdę – tyle że prawdę, która uderza w samego autora.
Właśnie dlatego że Polaka. Patriotę. Ponieważ uderza w patriotyzm – umiłowanie Ojczyzny z wszystkimi jej wadami i zaletami.
A wyciąganie brudów jest tylko napędzaniem koniunktury – wrogom Polski. Tym ze wschodu. Bez rozdziału już na komunistów czy nacjonalistów ukraińskich.
Po prostu wrogom. Ilu zresztą z nich było na służbie PRL-u? Ilu z nich (nacjonalistów ukraińskich) ubrało się w szaty zatwardziałych komunistów? Sam wykryłem co najmniej jednego. Szefa UB w jednym z pod poznańskich miasteczek – byłego banderowca. Zresztą potem zwolnionego ze służby z UB, ale bez konsekwencji. Pisałem o tym. A Moczar? A inni?
W internecie można znaleźć informację np o jednym z nich:
„Stepan Kabłasz, „Stalowy”, osobisty ordynans „Berkuta”. Bardzo lubiany przez „Berkuta” za gorliwe wykonywanie każdego, najbardziej nawet zbrodniczego rozkazu. Fotografia z 1948 roku, w polskim więzieniu, gdzie przebywwał tylko do 1954 roku, potem zwolniony, był Tajnym Współpracownikiem komunistycznej SB, zmarł w Koszalinie.”
Słabi mają to do siebie, że kręgosłupy ich są giętkie. I potrafią nagiąć swoją wolę do każdych warunków. Poddać się im, przeistoczyć, przeobrazić. Nawet stać się służącym wroga – bo przecież komuniści byli wrogiem nacjonalistów ukraińskich.
A może to ta ukrywana chyba zadra?
Pochodzenie z dala od Warszawy, z Kresów tak źle traktowanych przez Stolicę.
To wybrzmiało na końcu audycji.
Czy nie jest to bardzo ale to bardzo subiektywna myśl – która może swym cieniem padać na całą resztę nawet skądinąd jak najbardziej słuszną i zgodną z rzeczywistością. Rozumiem rozżalenie. Ale takie rozżalenie to dziecięcy argument.
Warto, bardzo warto zastanowić się jakich figur retorycznych używamy do opisywania tego co chcemy nazwać prawdą.
Tą prawdziwą.
Panie Piotrze – może czas aby zadać sobie pytanie po co to robimy? I dla kogo?
I czy czasami nie idziemy ślepym torem?
Link: Cykl spotkań z dr Ostankiem. Ukraina i problemy lat 30-tych.