Festungsfront O-W-B (MRU) – PzW 706



Obiekt osłaniający dzieło inżynieryjne jaz wodny 714 przy jeziorze Paklicko Wielkie w systemie umocnień Festungsfront Oder-Warthe-Bogen. Obiekt wysadzony po wojnie. Kilka zdjęć obecnego jego stanu.


Pogoda nam dopisywała. Na obiekcie byłem już kilkanaście razy w różnych okresach. Teraz jednak wydaje się, że udało się zrobić kilka naprawdę ciekawych zdjęć. Zresztą, ciągle coś się zmienia. Taka dokumentacja stanu zastanego co jakiś czas pokazuje jak siły natury zdobywają beton który dumnie miał górować nad okolicą, groźnie ukazując swoje ukryte pod pancernymi kopułami zęby- karabiny maszynowe, działka, moździerze, miotacze ognia i gotowe na wszystko załogi.
Los zadrwił sobie jednak z ludzi. Potężny system zbudowany tak wielkim nakładem praktycznie został zdobyty bez walki.
Między innymi dzięki militarnemu dyletanctwu wodza III Rzeszy Hitlera.


W 1944 roku wydał rozkaz przegrupowania załóg fortecznych obsadzających O.W.B. w Ardeny. Wspomina o tym w swojej biografii H. Guderian. Tam żołnierze szkoleni do obrony w okrążeniu nie podołali zupełnie innym wyzwaniom i zostali wytraceni. Tymczasem Festungsfront obsadzono niedobitkami z frontu wschodniego, konglomeratem rozbitych związków taktycznych i Volkssturmem.
Efekt był do przewidzenia. Rosjanie dysponując ukrytymi szpiegami w armii niemieckiej doskonale rozpoznali umocnienia i zdobyli je z marszu.
Pancerne kopuły nie oddały ani jednego strzału.
Broniły się tylko dwa obiekty z ponad stu zbudowanych, olbrzymim nakładem sił i środków.
Po wojnie większość wysadzono. Zostawiono tylko kilka obiektów pozycji centralnej na pokaz aby chwalić się jak potężne umocnienia zdobyto w kilka godzin.



Nocowaliśmy u Anny Kędryny w Boryszynie, w jej „klimatycznym” pałacyku, w tym samym czasie była ekipa wędkarzy z Poznania i kresowianie z Legnicy. Klimat był niepowtarzalny. Rozmowy przy kominku, o systemie O.W.B. (w końcu specjalistka, która wydała katalog pozycji centralnej razem z Robertem Jurgą, doskonałym rysownikiem), o sprawach dużych i małych, o życiu… – tak tworzą się przyjaźnie.
Przy wyjeździe wspólna fotka nowo poznanej ekipy. I tutaj miły akcent. Okazało się że w gronie wędkarzy był mąż Pani Dyrektor ze szkoły mojego syna…- świat jest mały…

Znaleźliśmy też trochę grzybów. Nie za wiele jeszcze chyba nie pora. Niemniej spory prawdziwek się trafił.


Poniżej fragment (obszerny) materiału o gospodyni pałacyku w Boryszynie opublikowany swego czasu na gorzów.com:
„Miała być wirtuozem altówki, ale zerwała sobie ścięgno palca. Została stroicielem fortepianu, ale kręgosłup odmówił jej posłuszeństwa. Anna Kędryna, krakowianka, przyjechała do Boryszyna i tam została sołtysem.

Anna Kędryna pochodzi z artystycznej rodziny. Mama jest grafikiem, absolwentką ASP. Nieżyjący już ojciec był rektorem Akademii Muzycznej. Chciał, żeby córka została wirtuozem. Skończyła Akademię w klasie altówki, ale zerwała sobie ścięgno palca. Zrobiła wiec kurs stroiciela fortepianów i przez kilkanaście lat stroiła instrumenty. Ale raz w pracy strzelił jej kręgosłup i znowu musiała coś wymyślić. Po drodze było nieaktualne już małżeństwo, którego owocami są synowie Marcin i Michał. – Mąż był wyśmienitym trenerem siatkówki – mówi pani Anna.- Wyjechał do USA i wrócił po kilkunastu latach. Bardzo się lubimy. Patrzę, jak dłonie niedoszłego wirtuoza ubijają mięso na obiad i ratują ogień pod kuchnią, który co i rusz przygasa. Zza okna dobiega trzask łupanego drewna. Robert Jurga, towarzysz życia Anny, szykuje opał do kominka. Asystują mu owczarki rasy briard – półroczny Edi i 10-letni Godot, na którego nie trzeba czekać. Zaraz podbiega i nadstawia łeb do głaskania.
Z Robertem poznaliśmy się w Krakowie przez dzieci – wspomina Anna Kędryna.- Starszy syn, Marcin, uczeń podstawówki, należał do koła naukowego architektury militarnej i wciągnął mnie do niego. Na zajęciach spotkałam Roberta, wtedy studenta architektury. Zaczęliśmy wspólne życie i łażenie po fortyfikacjach. Synowie go lubili, więc nie protestowali, że związałam się z kolegą (mniejsza o to, ile ode mnie młodszym). Weź pani bunkry Każdy miłośnik fortyfikacji musi kiedyś dotrzeć do Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego. – Wydaliśmy broszurę o trzech grupach warownych – opowiada Anna.- Jakoś trzeba ją było sprzedać. Idę do gminy Lubrza, rozmawiamy o fortyfikacjach. W pewnej chwili wójt mówi: „No to sobie Pani je weź”. W 1995 r. wydzierżawiłam fragment, tzw. „Pętlę Boryszyńską”. Wchodzę do gminy, siedzi tam dwóch facetów, którzy się nią zajmowali. Mówię: „Panowie, nie będzie tak dobrze, wchodzi prywata. Trzeba zakasać rękawy.” Na co oni: „No to my nie będziemy u pani pracować”. Idę na „Pętlę”, siadam na kamieniu i płaczę. Podchodzi do mnie jakiś mężczyzna: „Czemu płaczesz?” „Bo zostałam sama jak palec”. (Robert był wtedy w Krakowie.) A to był znajomy akompaniator. „Nie przejmuj się”- mówi. Potem zaczęło ściągać do nich „towarzystwo bunkrowe”. Zrobili zamknięcia, zebrali trzy przyczepy śmieci.
Zaczęli oprowadzać wycieczki. – Ale kiedy po dwóch latach wójt wymówił dzierżawę, odetchnęłam z ulgą – wspomina Anna Kędryna. – Oprowadzanie po raz 158 po tych samych miejscach jest ogłupiające. Gdzieś trzeba było mieszkać. Jedynym pustostanem był pałacyk, w czasach niemieckich dom właścicieli ziemskich. Do 1945 r. był przykryty dachówką-mozaiką, która przedstawiała orła ze swastyką. Później pokrycie zostało wymienione, ale byle jak. Gdy pojawili się nowi właściciele, z dachu lała się woda, a stropy były pozarywane. Brak prądu rekompensowała bieżąca woda. Ktoś ukradł kran, więc płynęła na okrągło. – Na dzisiejsze pieniądze mieliśmy jakieś 300 zł – ocenia Ania. – Po iluś tam przetargach doszliśmy do rozsądnej ceny rozłożonej na raty. Na pierwszą wpłatę pożyczył znajomy. Tak zamieniłam krakowskie 57 m kw. na boryszyńskie 800.
Starszy syn miał wtedy 22 lata.
Zanim na wsi pojawiły się telefony, dostawałam od niego telegramy z pytaniem:”Matka, żyjesz?” Trzy lata temu do Boryszyna sprowadziła się jej mama. Synowie mówią, że przyłączą się, kiedy przestaną robić pieniądze w Warszawie. Światowa wieś Dzień zaczynają od karmienia psów, rąbania drewna i w ogóle szykowania domu do działania. Potem robią plastyczne rekonstrukcje różnych obiektów. Czasem bardzo zniszczonych. – Im większe zniszczenie, tym lepiej – mówi Robert. Niedawno dostali takie zlecenia z kilku miejscowości w Polsce i Europie…”

Źródło cytatu: Pani sołtys z pałacu

Od lat jeździmy do Ani. Klimat niepowtarzalny. polecam wszystkim. którzy kochają kontakt z przyrodą i interesują się historią.

Ze strony niemieckiej o obiekcie:
PzW 706

Z polskiej strony krótki opis jazu i obiektu: Martinez

Autor

Piotrek

Cóż, ten świat nie zawsze działa według norm, które zakładasz,że istnieją...? Co jest dobre co złe? Czy lepiej milczeć na ten temat, czy mówić? Zdecydujcie sami, ja już podjąłem decyzję.

2 myśli w temacie “Festungsfront O-W-B (MRU) – PzW 706”

Możliwość komentowania jest wyłączona.