Na warszawskich przystankach ZTM radosne hasło: 1580 nowych przystanków! Ciekawa jestem jak będą one wyglądały za rok. Czy tak jak niedawno układana kostka wzdłuż ulicy Ciszewskiego i Dereniowej? Kształtem chodnik przypomina podłużny rów melioracyjny wypełniony wodą po opadach deszczu, w niektórych miejscach widoczne leje jak po wybuchu bomby, braki pojedynczych kostek są notoryczne jak notoryczne są popękane i co dziwne, skruszone do połowy kostki
(a w północnej Brytanii zachowały się resztki dróg rzymskich). Wokół drogi podjazdowej dla pracowników spółdzielni zamiast zwykłego krawężnika – ozdobne, betonowe słupki, które po 3 miesiącach od ułożenia, jeszcze są tej samej wysokości. Podobno jest to bardzo droga forma krawężnika. Rozumiem, szwagier dopiero się uczy ale co z wspierającym go nadzorem technicznym? Przekonałam się, iż nie można liczyć na fachowość nadzoru. Zalegającą przez 20 lat w piwnicy budynku wodę po opadach deszczowych, udało się usnąć dopiero po zgłoszeniu sprawy do wojewódzkiego inspektora budowlanego, który zlecił spółdzielni odpowiednie działania. Spółdzielnie mieszkaniowe w wyniku transformacji pozostały w rękach nomenklatury i do dzisiaj obowiązują wciąż te same zasady czyli układy. Nadal nominacja z „klucza” a nie z oceny fachowości, zastępcą prezesa jednej ze spółdzielni ursynowskich zostaje były klawisz w areszcie śledczym bez wykształcenia, prezes innej spółdzielni przesadnie „używający”staje się specjalistą od spraw zbędnych bez konieczności świadczenia pracy, pozostałe warunki pracy zapewne bez zmiany. Nie da się tego węzła zależności rozwiązać bo przecież każdy ma coś na sumieniu. Przy przystanku Strzeleckiego postawionym kilka tygodnie temu już można swobodnie wyjąć nową kostkę ale na ścianie przystanku sprytnie wmontowany znak ?demokracja?.
To ci młodzi, wykształceni z wielkich miast ( jak i poseł ?Nowoczesnej?, dyrektor wrocławskiego teatru – http://lospolski.pl/?p=4904 ), o których przez ostatnie 8 lat słyszeliśmy w mediach i którzy tak licznie głosowali w wyborach na Ursynowie za status quo, a obecnie dumnie uczestniczą w demonstracjach KOD-u. I tak jak w spółdzielni wzajemne zależności powstają często za niewielkie ?korzyści? finansowe tak i za udział w demonstracji KOD wystarczy 100 zł. Zresztą marnotrawstwo i sprzeniewierzanie dobra publicznego ma miejsce nie tylko w Warszawie. Wyremontowane latem w Urzędzie Miejskim Częstochowy punkty WC, po 2-ch miesiącach zaczęły się sypać a na pracowników urzędu wywierany jest nacisk, by zmienić ekspertyzę dotyczącą unikalności w skali kraju,a nawet świata, przyrodniczego terenu, ponieważ ktoś ma interes w inwestycji w tym miejscu. Ciekawi mnie też zróżnicowanie Opisu Przedmiotu Zamówienia w SIWZ oraz kosztorys oferentów dla warszawskich przystanków. W centrum Warszawy ławki długie, solidnie wykonane i ładnie zamontowane ale im dalej, tym ławki o wiele krótsze, jakby ledwo obrobione drewno, inaczej zamontowane bo podzielone jakimiś obręczami?
Czy będziemy poczciwymi poplecznikami zła czy wprowadzimy zmiany wespół z nowym rządem, czy zgodzimy się na niegospodarne wydawanie naszych pieniędzy w spółdzielni mieszkaniowej lub w skali kraju, jak wydane w wyniku decyzji ministra Sławomira Nowaka, który za 2,5 miliarda złotych kupił 20 wagonów Pendolino. Może jednak poprzemy zakup 20 polskich Pendolino za 1,7 miliona złotych a pozostające w budżecie pieniądze przeznaczymy na wspieranie emerytów, ludzi chorych, starych, rodziny i dzieci oraz polskich przedsiębiorców? Polecam tanie, lokalne Pendolino Małopolskich Kolei, jechałam latem 2015r. na trasie Rytro Piwniczna Zdrój, prezentuje się lepiej niż ministerialne.
?W 1864 roku w Dzienniku Ustaw dla Galicji ukazała się informacja o powołaniu specjalnego Towarzystwa Kolei Lwowsko Czerniowieckiej, które ma za zadanie wybudowanie kolei ze Lwowa do Czerniowiec. Było to wcielenie idei partnerstwa publiczno prywatnego, bo kolej budowana była w większości za prywatne pieniądze z pomocą państwa, a my do dzisiaj nie opanowaliśmy tej sztuki? ? tak, podczas kolejnego spotkania DSH z cyklu ?Opowieści o Kresach?, rozpoczął Tomasz Kozłowski opowieść o polskim imperium cukrowym w mieście Chodorów. ?Budowę kolei rozpoczęto w roku 1865 a zakończono rok później. Jeden z wybitnych galicyjskich architektów i budowniczych kolei, Ludwik Wierzbicki, w swoim opracowaniu ?Rozwój sieci żelaznych w Galicji? napisał : roboty przy budowie kolei rozpoczęto równocześnie na całej przestrzeni w roku 1865 a oddano do ruchu całą linię (267 kilometrów sic!) 1 września 1866 roku. Koszty budowy wyniosły 21 milionów 131 597 złotych. ?
No cóż, sukces był możliwy bo nikomu nie mieściła się w głowie defraudacja publicznych pieniędzy na zakup nowego Ferrari czy domu w Hiszpanii. Nie popełniano też samobójstw z powodu niepłacenia podwykonawcom.
W XIX w. Chodorów należał do rodziny Lanckorońskich? W 1912 r. syn księżnej Elżbiety Lanckorońskiej i austriackiego feldmarszałka Kazimierza de Vaux, hrabia Jan Zamoyski i inżynier Bronisław Albinoski założyli spółkę Towarzystwo Akcyjne Chodorów z zamiarem zbudowania cukrowni… Wzięli kredyt w banku lwowskim, zatrudnili na stanowisku dyrektora Towarzystwa inż. Stanisława Kremera (1876-1935) – zdolnego i doświadczonego cukrownika po studiach technologicznych w Wiedniu i praktykach w cukrowniach Czech, Moraw i Niemiec, a projekt samej cukrowni zamówili u cenionego architekta czeskiego, Macieja Blacha, który miał już w dorobku wybudowane cukrownie w Rumunii, Włoszech i Bułgarii?
Po roku, w jesieni 1913 r. fabryka była już gotowa i przerabiała buraki z pól wokół Chodorowa na świeży, krystalicznie biały cukier. Produkcja szła bezawaryjnie, bo sprawdziły się nowoczesne maszyny zakupione w zakładach Skody w Pilźnie. Fachowość polskich inżynierów, obfite plony buraków i dobra organizacja produkcji rokowały jak najlepiej nowoczesnej cukrowni. Ale rok później wybuchła I wojna światowa. We wrześniu 1914 r. Chodorów zajęli Rosjanie i od razu zrabowali cały zapas cukru z magazynów oraz wymontowali urządzenia fabryczne. Gdy kilka miesięcy później, w połowie 1915 r., musieli z Chodorowa uciekać, wysadzili w powietrze potężny, dominujący nad miastem, 65-metrowy komin cukrowni i podpalili główne budynki fabryczne. Mimo tych strat spółka natychmiast po wycofaniu się Rosjan przystąpiła do odbudowy cukrowni. Nie zdążono jej uruchomić, bo fabrykę zajęła armia austriacka i stacjonując tam 15 miesięcy, zamieniła budynki w koszary. Na wiosnę 1918 r. spółka ponownie przystąpiła do odbudowy cukrowni. Ale musiano przerwać prace, bo w listopadzie 1918 r. Chodorów zajęły z kolei wojska ukraińskie, wyparte jednak przez Polaków w połowie 1919 r. Szybko uruchomiono zakład, ale rok później Chodorów zajęły wojska bolszewickie, które stacjonowały tam dwa miesiące, też grabiąc, co się dało. Czas spokoju nastał dopiero w latach 1921-1939 i wówczas kierownictwo cukrowni pokazało w całej pełni swe talenty organizacyjne. Czy to nie jest bohaterstwo? Nie załamywać się, nie rezygnować z działania pomimo ekstremalnie trudnych warunków, niepewności jutra i grabieży majątku. Właściciele cukrowni nie zrażali się, mimo że przedsiębiorstwo przez 6 lat było niszczone przez wojska najeźdźcze niczym drzewo, któremu ciągle przycina się wierzchołek i amputuje gałęzie. Należy podziwiać, że w tych niesprzyjających okolicznościach udało się stworzyć w Chodorowie jeden z najnowocześniejszych zakładów cukrowniczych w Europie. Wzniesiono potężne zabudowania o niebanalnej architekturze, stworzono całą sieć socjalnych udogodnień dla załogi cukrowni, w tym specjalne osiedle mieszkaniowe – od nazwiska pierwszego dyrektora, Stanisława Kremera – „Kremerówką” zwane. Dla pracowników stworzono klub towarzyski, salę muzyczną i teatralną, czytelnię, założono orkiestrę fabryczną. Dla dzieci pracowników i zatrudnionej młodzieży założono park sportowy z boiskiem, lodowiskiem, strzelnicą i kortami. Cukrownia utrzymywała 10 km własnych dróg bitych. Zakładała szkoły w okolicznych wsiach i budowała tam domy ludowe. Był to jeden z najbardziej rozwiniętych, twórczych ośrodków przemysłowych II Rzeczypospolitej. Jednym z wybitnie zasłużonych dyrektorów dóbr cukrowni – żyznych pól buraczanych, których areał w 1929 r. liczył ponad 7 tys. ha – był inż. Lucjan Rydel, syn poety młodopolskiego, znanego powszechnie dzięki „Weselu” Wyspiańskiego. Chodorowski Schindler Dyrektorem cukrowni w Chodorowie w latach 30. XX wieku, który doprowadził ją do rozkwitu, był Adam Korwin Piotrowski – wizjoner o zadziwiających zdolnościach organizacyjnych i wielkich kompetencjach. On to m.in. wybudował rurociąg długości 31 km, którym popłynął gaz ziemny z Daszawy do Chodorowa, dzięki czemu przestawił produkcję cukrowni z opału węglowego na gazowe, chroniąc środowisko naturalne miasta. Jego biografia jest fascynująca, a jego fachowość uszanowali nawet bolszewicy, którzy zajęli cukrownię we wrześniu 1939 r., a później hitlerowcy, którzy po usunięciu bolszewików wykorzystywali produkcję cukrowni dla swoich potrzeb. Nawet podczas tych obu okupacji, gdy wokół szalał terror i niszczono wszystko, co polskie i żydowskie, Piotrowski był dyrektorem. Ochraniał polską młodzież przed wywózką na roboty przymusowe do Niemiec. Częstokroć zdarzało się, że ratował też Żydów, wydając świadectwa „niezbędności dla cukrowni”. Spełniał rolę podobną jak Oskar Schindler w Krakowie, spopularyzowany w słynnym filmie Stevena Spielberga. A gdy Niemcy, przeczuwając, że zostaną usunięci przez Armię Czerwoną z Chodorowa, zaczęli w 1944 r. rozmontowywać maszyny z linii produkcyjnej, by wywieźć je na zachód, Piotrowski spowodował, że najcenniejsze elementy, w tym wieże rektyfikacyjne, przetransportowano nie do Niemiec, ale w okolice Kazimierzy Wielkiej na przechowanie. Później, gdy na mocy traktatu poczdamskiego Polska uzyskała Racibórz, spowodował, że maszyny te zawieziono do tamtejszej, ogołoconej przez Sowietów poniemieckiej fabryki Hückla i ruszono z produkcją cukru dla Polski. Wieże rektyfikacyjne instalowano w Raciborzu pod osobistym nadzorem dyrektora Piotrowskiego i jego bliskiego współpracownika, dra Jana Kovacsa – szefa produkcji „Butanolu” w Chodorowie? Adam Piotrowski na krótko objął też w 1946 r. funkcję dyrektora Zjednoczenia Przemysłu Cukrowniczego i czuwał nad odbudową cukrowni w Chybiu, Otmuchowie, Lewinie Brzeskim, Baborowie oraz Pszennie pod Świdnicą. Niestety, w okresie stalinizmu władze PRL oskarżyły go o szpiegostwo i nie biorąc pod uwagę jego zasług i kompetencji, wtrąciły do więzienia, po wyjściu z którego, złamany psychicznie, nie wrócił już do pracy. Zmarł w Warszawie w zapomnieniu w 1960 r.?? losy przemysłu cukrowego opisuje wspaniały profesor Stanisław Nicieja, Rektor Uniwersytetu Opolskiego.
Wielka szkoda dla nas, że nie ma już tych wspaniałych zarządców, tych wizjonerskich i służących Polsce właścicieli majątku narodowego oraz fachowych, rzetelnych i uczciwych pracowników. Po ?wyzwoleniu? Chodorowa przez czerwonoarmistów wszystkich mieszkańców osady Kramerówka zesłano w głąb ZSRR. Wielu innych, wspaniałych naszych Rodaków z II RP (oraz ich potomków) skazanych zostało przez komunistycznych oprawców PRL na śmierć, więzienie, tułaczkę, brak środków do życia i zapomnienie. W III RP rządzący nie wynagrodzili krzywdy ofiarom swoich ojców kontynuowali więc politykę zapomnienia.
Czas na zmianę stereotypu lansowanego przez imperatora medialnego i jego wychowanków, iż II RP to tylko legenda niegodna pamiętania. Pokazujmy dzieciom, młodym, politykom, urzędnikom, dziennikarzom, artystom te wspaniałe biografie, te charaktery, te pomysły, tę przedsiębiorczość, odwagę, wiedzę, zapał i te pozostałe ślady świetności ich działania w obecnych i tych z II RP, granicach. One na pewno zainspirują do działania gospodarczego i działalności artystycznej na wysokim poziomie. Tłumaczmy na wszystkie języki świata, chwalmy się!
Uwadze redaktora artystycznego Krytyki Politycznej polecam wiersz chodorowianki, poetki Justyny Holm
?Szukam Chodorowa
Na półkach,
na mapach, na zdjęciach…
A znajduję go w sobie
Na rozwidleniu tęsknot
Pod wodospadem krain szczęśliwych (…)
Na stacji cukru i chińskich bzów?
A wszystkim ekologom i ekspertom kreowanym przez ojca imperium medialnego i współpracujące z nim instytucje, mające w tym interes i krytykujące zdrowe działania Ministra Środowiska proponuję opis klimatu z książki profesora Przemysława Urbańczyka. (Rok 1000, Milenijna podroż transkontynentalna).
Przyczynkiem do podsumowania pierwszego tysiąclecia było, jak napisał we wstępie to, iż ?historia początku roku 2000 i towarzysząca jej apokaliptyczna wizja katastrofy informatycznej przysłoniły spragnionym igrzysk ludziom i złaknionym zysków przedsiębiorcom? głębszą refleksję historyczną?.
W ostatnich latach paleoklimatologów zainteresował rok 1000 ze względu na okrągłą rocznicę dotarcia pierwszych Europejczyków do Ameryki. Skandynawscy żeglarze, którzy w końcu pierwszego tysiąclecia skolonizowali kolejno Islandię, Grenlandię i (na krótko) Nową Funlandię, pozostawili nam barwne relacje o swoich podróżach, zapiasane w staroislandzkich sagach. Ci, którzy przybyli na Grenlandię około 986 roku, zastali łagodny klimat i rozległe zielone tereny, na których rosły nawet drzewa. Autor Sagi o Grenlandii pisał, że ?zimą nie było mrozu, a trawa raczej nie wysycha?. Oczywiście trzeba krytycznie czytać takie hasła propagandowe, które miały skłonić jak najwięcej ludzi do osiedlenia się na odległym od Europy lądzie. Niemniej jednak, przebijające z sag przekonanie o łagodności klimatu około roku 1000 znalazło potwierdzenie w wynikach wielu badań naukowych.
Odwierty sedymentów morskich w fiordzie Nansena na wschodnim wybrzeżu Grenlandii wykazały, że w latach 730-1100 klimat był dość ciepły i stabilny. Analizy izotopowe rdzeni pobranych z grenlandzkiego lądolodu wskazały, że okres od 900 do 1200 roku był cieplejszy niż dzisiaj, a pierwsi osadnicy trafili na najcieplejszy klimat, który około roku 1000 pozwolił podjąć próbę zasiedlenia Nowej Funlandii. W liczbach bezwzględnych to ocieplenie nie wygląda zbyt imponująco, gdyż szacowane jest na 1-2°C.
Bożena Ratter