Podróżnicy
Robert i Joachim.
Roberta znam od…lat 90-tych. Jako poważnego biznesmena. Spotykaliśmy się od czasu do czasu u naszego wspólnego kolegi, przyjaciela już nieżyjącego Leszka. Ja rozmawiałem z nim o historii – to była nasza wspólna pasja, on jako prawnik miał i wiedzę i „dryg” do tych rozmów. Z kolei z Robertem snuli różne plany co do wspólnych wyjazdów. Plan wyjazdu na Spitsbergen w 1998 roku mógł być moim udziałem. Z perspektywy czasu może trochę żałuję że nie podjąłem decyzji aby z nimi wspólnie wyjechać. Byłyby wspomnienia. Niezapomniane.
Oglądałem fotografie z wyjazdu, opowieści Leszka o przygodach w drodze. Kilka razy wyjeżdżaliśmy też wspólnie w Polskę. Po latach otrzymałem od niego pamiątki z tamtego wyjazdu – czapkę ala wiking i koszulkę z nadrukiem sitodrukowym sławiącą ekspedycję na Spitsbergen.
Pewnego dnia splot wielu różnych i niespodziewanych okoliczności doprowadził do ponownego naszego spotkania z Robertem.
Okazało się, że mamy wspólna znajomą…A Robert jako drwal pracuje niedaleko od jej miejsca pracy.
Stało się to niedawno, w tym roku. Ponieważ od lat prowadzę działania społeczne w postaci akcji charytatywnych zbiórek książek na kresy, w czym pomaga mi wielu pracowników Biblioteki Raczyńskich wiedząc o pasji podróżniczej Roberta i jego akcji ratowania syna (kilka lat wcześniej, słyszałem audycję o tym w radiu, oczywiście poznałem Roberta) w postaci wspólnych wyjazdów, jako metodę rehabilitacji po ciężkiej chorobie, powiedziałem sobie, że oczywiście dołożę wszelkich starań, żeby zareklamować książkę napisaną wspólnie z synem, która była efektem ich wspólnego zmagania się – z życiem, jakie zostało im dane. I jakoś się udało dołożyć małą moją cegiełkę do tej sprawy. W ten poniedziałek miało miejsce spotkanie podróżnicze w Bibliotece Raczyńskich.
Nie mogłem być na całym niemniej cieszę się że przyszło sporo osób, którym swoją opowieścią o podróżach i życiu Robert sprawił na pewno sporą przyjemność. Przeniósł ich tam, gdzie z różnych przyczyn sami dotrzeć nie mogą.
Tym samym oderwał ich od codzienności – wniósł małą iskierkę radości w serca.
Do tego książka napisana tak po prostu – normalnym, prostym językiem (szczególnie początek i rozdział mówiący o zmaganiach z chorobą syna i jej efektami) zbliża chyba każdego czytającego do tego przeżycia, zagłębienia się w problem, zwykłej ludzkiej bezradności ale też i jednocześnie umiejętności radzenia sobie z nią. I tej miłości do podróży.
Rehabilitacja odbyła się w Australii – na rowerach. Syn Roberta po czasie spędzonym na wózku inwalidzkim przemierzył tysiące kilometrów rowerem na tym kontynencie.
Wszystko znajdziecie opisane w książce. Walkę o syna, wcześniejsze podróże, i po wygranej z chorobą walkę ojca o odzyskanie sprawności dziecka.
Znajdziecie determinację i miłość. Jednak bez zbędnych upiększeń pisaną przez byłego przedsiębiorcę, biznesmena, który zrealizował to co chciał.
Został Podróżnikiem…
Coś jest w tych słowach kolegi, które czytam w książce, że jakoś tak je czuję…- Tak normalnie, bezpośrednio i inaczej niż te wszystkie wydumane, wystudiowane i chyba trochę sztuczne relacje z wypraw często pisane dla kasy. Tutaj jest inaczej.
Tą książkę czyta się zupełnie inaczej.
I liczę na to Robercie, że tak już zostanie z Twoim odbiorem wypraw i świata, ciągle trochę zwariowany i niezależny z tą pasją podróży za wszelką cenę.
Książkę polecam jak i spotkania z Autorami.