Żołnierze – wyklęci? Andrzej Zapałowski.

Andrzej zapowiedział mailowo swój tekst. Podesłał mi potem link (patrznarece.pl). Przeczytałem z uwagą i poprosiłem go, abym mógł wrzucić u siebie na bloga. Dlaczego?

Może jest to już powtórka tego co było – wiele razy powtarzane. Jednak końcowy apel Autora wydaje się mi szczególnie ważny i warto go powielić.

Poniżej cały tekst (za zgodą Autora).

Burzliwe dzieje niosą zawsze w sobie problem zacierania postaw czarno-białych w zmaganiach o niepodległość państwa. Historia Polski, zwłaszcza w okresie zaborów, powstań narodowych, trwania przy wartościach, zobowiązaniach czy przysięgach składanych w porywach serca   zawsze nosiła w sobie różne oceny. Problem w tym, iż w tych zawieruchach dziejowych był zawsze człowiek, obywatel, który musiał się za czymś opowiedzieć. Jego percepcja postrzegania rzeczywistości to splot wychowania, wykształcenia, środowiska dorastania czy też w końcu wartości, które nosił właśnie w sobie.

Dla świadomego Polaka czy Polki w 1939 roku wrogowie byli zdefiniowani. To byli ci, którzy zniszczyli marzenia wolnego państwa poprzez napad. Obok Niemiec i Związku Radzieckiego, stanęli Słowacy a nawet pewne środowiska ukraińskie. Tu nie było wątpliwości kto jest przeciwnikiem i czym jest koroboracja.

Sytuacja stawała się coraz trudniejsza z chwilą napadu Niemiec na ZSRR w 1941 roku. Na legalnym polskim rządzie emigracyjnym w Londynie, USA i Wielka Brytania wymusiła uregulowanie stosunków z jednym z agresorów, który szerzył zniszczenie i śmierć jeszcze dwa lata wcześniej na wschodnich terenach II Rzeczypospolitej.

Wiedziano z jednej strony o straszliwych zbrodniach, ale z drugiej strony były miliony obywateli polskich rozsianych po ZSRR za których los i życie każdy rząd musiał wziąć odpowiedzialność. Jakież to musiały być wybory moralne, gdzie u boku agresora po dwóch latach polski oficer musiał organizować armię polską, ratować dziesiątki tysięcy cywilów w tym ogromną rzeszę dzieci, a w tle polityka i interesy światowych mocarstw. Po kryzysie „katyńskim” oraz po tragicznej śmierci generała Władysława Sikorskiego sytuacja się jeszcze bardziej skomplikowała.

WP pod dowództwem gen. Władysława Andersa zostało wyprowadzone z ZSRR, w liczbie znacznie ponad sto tysięcy, zarówno żołnierzy jak i cywilów. Jednakże problem zesłanych Polaków w ZSRR się nie skończył.

W tle światowej polityki, zerwania przez ZSRR relacji z legalnym rządem polskim na uchodźctwie w Londynie, zaczęto budować nową armię, którą uznała Moskwa, a faktycznie w tamtym okresie w prawie międzynarodowym była to jedynie polska formacja przy Armii Czerwonej. Aspekty prawne całej sytuacji to jedno, a życie to drugie. Polacy którzy pozostali w tym kraju mieli wybór, czy bić się z Niemcami u boku jednego z zaborców czy też pozostać z ZSRR i czekać co z nimi zrobią. To trochę przypominało wybory Józefa Piłsudskiego z 1914 roku, a mianowicie czy czekać na to co się stanie, czy też budować u boku zaborcy i za jego pieniądze Legiony Polskie. Co prawda różnica polegała na tym, iż Piłsudski nie miał rządu, do którego mógłby nawiązać a Polacy w ZSRR mieli.

Co jednak w dalekiej tajdze, na Syberii czy też w Kazachstanie mógł o ówczesnej polityce wiedzieć zwykły Polak? Wiedział jedno, a mianowicie mógł wrócić do Polski z orzełkiem na czapce a nie gwiazdą. Orzełek był trochę inny, ale w latach 1914 – 1920 polski żołnierz walczył o Polskę nosząc na czapkach różne orzełki. Czy dziś ktoś może mieć o to pretensje do żołnierza, że walczył o swój kraj bardziej lub mniej świadomie z innym orzełkiem na czapce?

Sytuacja komplikowała się jeszcze bardziej w chwili wkraczania Armii Czerwonej na polskie ziemie w 1944 roku. Z jednej strony ludobójstwo nacjonalistów ukraińskich na wschodnich ziemiach Rzeczypospolitej Polskiej, brak możliwości legalnej działalności polskiej Armii Krajowej i innych formacji, pobór do wojska młodzieży polskiej przez PKWN i Armię Czerwoną na łemkowszczyźnie.

Jakie wybory, jakie postawy czy w końcu jakie oczekiwania społeczne? Ludzie chcieli, aby przede wszystkim pokonać niemieckich ludobójców. To, dlatego w Wilnie, pod Lwowem i w wielu innych miejscowościach pododdziały Armii Krajowej wspomagały Armię Czerwoną w walkach z Niemcami. To, dlatego setki żołnierzy AK mając wybór albo dalej walczyć z Niemcami w mundurze WP z piastowskim orzełkiem na czapce albo udać się jako jeniec na Syberię wybierało to pierwsze. Ależ to musiało być trudne, w sercu wierność legalnemu rządowi RP na uchodźctwie w Londynie, a w rzeczywistości podległość PKWN. Jednak najtrudniejsze miało dopiero nadejść.

W lipcu 1945 roku USA, Wielka Brytania, Francja (nasi dzisiejsi strategiczni sojusznicy) uznali za legalny rząd ten w Warszawie, a za legalne siły zbrojne Wojsko Polskie z piastowskim orzełkiem na czapce. Z Londynu do Polski powrócił Stanisław Mikołajczyk i objął stanowisko wicepremiera i to on był partnerem Londynu czy też Waszyngtonu a nie premier polski w Londynie Tomasz Arciszewski.

Rozpoczęła się tragiczna epopeja tysięcy żołnierzy wiernych przysiędze i Rzeczypospolitej Polskiej. Musieli stanąć przeciwko rządowi, który powszechnie był uznawany w społeczeństwie za radziecką administrację sprawowaną w większości przez Polaków, ale uznaną w świecie za prawowity rząd, a z drugiej strony zmierzyć się z rzeczywistością. Wybory, przed którymi stanęli były tragiczne. Do tego wszystkiego doszła walka na wschodnich ziemiach, które pozostały przy Polsce z nazistowskimi formacjami OUN i UPA. Czy stanąć obok żołnierza WP z piastowskim orzełkiem na czapce i walczyć o życie Polaków i przynależność tych ziem do Polski, czy też czekać w ukryciu.

W większości walczyli razem o Rzeczpospolitą taką jaka była i jaką każdy nosił w sercu. Na Podkarpaciu od jesieni 1944 roku do lipca 1945 roku stało około dwa tysiące żołnierzy Oddziałów Leśnych AK „Warta” spod Lwowa, którzy obok lokalnych oddziałów AK, BCH, NZW gotowali się, aby w razie decyzji aliantów o powrocie Lwowa do Polski ruszyć z odsieczą tamtejszym Polakom. W lipcu 1945 roku, po uznaniu przez świat za jedynie legalny rząd w Warszawie zostały rozformowane. Jednak wielu b. żołnierzy AK, BCh, NZW czy też lokalnych samoobron na terenach, gdzie mordowali nadal nacjonaliści ukraińscy zasilili oni lokalne posterunki milicji i jeszcze przez dwa lata z bronią w ręku bronili Polski, tej którą mieli w sercu, nosząc jednocześnie piastowskiego orła na czapce i wierząc, że radziecka okupacja minie i powróci wolna Rzeczypospolita. Tylko ten żołnierz musiał tej przyszłej Polsce coś zachować, a mianowicie życie narodu i terytorium. Ich wybory się ziściły po 1989 r.

Dziś nie możemy deprecjonować ani żołnierza, który szedł ze wschodu z piastowskim orzełkiem na czapce ani tego który pozostał w „lesie” i do końca był wierny Rzeczypospolitej. To nie oni zdradzili, ale ówcześni sojusznicy ich zdradzili, a oni stali przed wyborami i sytuacjami, których do końca nie rozumieli.

Ironia całej sytuacji polega na tym, iż polski system prawny obowiązujący do dzisiaj uznaje jednych i drugich za część Sił Zbrojnych RP, a podstawą prawną działania obecnego Wojska Polskiego jest ustawa z głębokiego PRL-u o powszechnym obowiązku obrony RP z 1967 r.

Nie burzmy pomników żołnierzy WP z piastowskim orzełkiem na czapce, ale budujmy nadal pomniki żołnierzom, którzy do końca nosili na czapkach orzełka w koronie. 

Autor

Piotrek

Cóż, ten świat nie zawsze działa według norm, które zakładasz,że istnieją...? Co jest dobre co złe? Czy lepiej milczeć na ten temat, czy mówić? Zdecydujcie sami, ja już podjąłem decyzję.