-Uważaj, okna na parterze! -krzyk Jana ostrzegł Wiktora, przed ostrzałem Szmajserów żołnierzy SS z dywizji „Hermann Göring” kryjących się po drugiej stronie ulicy w kamienicy, już mocno podniszczonej przez ostrzał trzech ocalałych haubic 75 mm będących na wyposażeniu atakujących na Woli spadochroniarzy. Położenie Niemców w kamienicy było nie do pozazdroszczenia, niemniej odgryzali się dość celnym ogniem z broni maszynowej.
Skrzyżowanie tych ulic było jeszcze opanowane przez niemieckich spadochroniarzy, chociaż kilka czołgów dywizji SS zaskoczonych ogniem podciągniętych przez Polaków dwóch armat przeciwpancernych, które się dobrze wstrzelały, płonęło blokując jedną z ulic wyjazdowych z krzyżówki i produkując kłęby tłustego dymu, zasłaniając częściowo pozycje polskie, co stanowiło naturalną osłonę…
Z piętnastu armat 6-funtowych przetransportowanych na pokładach szybowców „Horsa” z Anglii, udało się spadochroniarzom z miejsca lądowania pod Warszawą przerzucić zaledwie połowę. Jedyne trzy haubice 75 mm były całą artylerią brygady uratowaną z miejsca lądowania. Spadochroniarze stracili sporo ciężkiego sprzętu, podczas lądowania. Pośpiech zagrożenie odkrycia i błędy w lądowaniu. Dobrze, że nie było strat w ludziach podczas desantu brygady. Zaskoczenie było kompletne, jeżeli chodzi o transport brygady z terenów Aliantów.
Gorzej było z transportem już po lądowaniu. Nie było czym przerzucić sprzętu ciężkiego. Szczęśliwie Niemcy dopisali…
I to wszystko dlatego, że żołnierze niemieccy porzucili kilka swoich samochodów i ciężarówek, które wykorzystali spadochroniarze do transportu.
Uzupełnieniem były Piaty (na szczęście ocalały wszystkie przy lądowaniu i desancie spadochronowym), które użyli spadochroniarze ulokowani dwie kamienice dalej, niszcząc cztery czołgi próbujące iść w sukurs okrążonym przy skrzyżowaniu SS-manom. Efekt był porażający. Żaden z czołgów nie przetrwał. Dobrze ukryci w oknach piwnicznych i na strychach Polacy, mający doskonale opanowane strzelanie z tej broni dokonali pogromu. Ponad połowa czołgów z tego fragmentu dywizji pancerno-spadochronowej „Hermann Göring” stacjonującego na Woli już na początku powstania została zniszczona. Zaskoczeni ogniem polskich spadochroniarzy leżeli w charakterystycznych panterkach SS na całej długości ulicy dochodzącej od południa do skrzyżowania zabici Niemcy.
Przy wrakach czołgów leżało kilkanaście zwiniętych w kłębki, tlących się ciał pancerniaków skoszonych celnym ogniem ukrywających się w oknach naprzeciw spadochroniarzy.
Wiktor z kolegami zalegli kawałek dalej na skwerku, ukrywając się za poprzewracanymi wrakami dwóch samochodów osobowych i ciężarówki stojącymi na skraju ulicy przyległej do pasa zieleni.
Prowadzili stamtąd oszczędny ogień ze swoich Stenów i jednego Brena, ukrytego za większym wrakiem ciężarówki. Wiktor chciał przebiec dystans dzielący go do kamienicy obok skwerku, aby dołączyć do kolegów na piętrze. Miał plecak amunicji do broni maszynowej. Krzyk kolegi go ostrzegł.
Kilku strzelców wyborowych operujących z poddaszy szachowało pozostałych na ulicy żołnierzy Waffen-SS, kryjących się za wrakami – ostrzeliwując ich z karabinów Lee-Enfield Mk 4 z celownikami optycznymi.
Walka trwała już kilka godzin na terenie Woli, gdzie po wylądowaniu pod Warszawą dotarli żołnierze brygady wspomagani i kierowani oddziałem ubezpieczającym AK. Prowadzeni przez żołnierzy podziemia zlikwidowali po drodze kilkanaście mniejszych pododdziałów Wehrmachtu, żandarmerii, Gestapo i SS. W ten sposób pozyskaną broń i amunicję sukcesywnie dozbrajali napotkane oddziałki powstańców. Pozostałą nierozdysponowaną cześć zdobyczy transportowano do centrum.
Właśnie tutaj na tej krzyżowce trafił się poważniejszy przeciwnik. Szczęśliwie udało się niepostrzeżenie dostać do okolicznych kamienic, co umożliwiło zaskoczenie i zniszczenie czołgów wroga. To odebrało ducha niemieckim spadochroniarzom, którzy ukryli się w kamienicach po drugiej stronie zostawiając na bruku sporo swoich towarzyszy.
Trwała nieregularna wymiana ognia z broni maszynowej, a pozostałe siły brygady nadciągały. Dowódca już wiedział o problemie. Zbliżający się spadochroniarze razem z przewodnikami z miasta w postaci okolicznych (już częściowo uzbrojonych) mieszkańców rozpoczęli manewry oskrzydlające mające na celu zniszczenie przeciwnika. Przejścia między kamienicami, ukryte połączone piwnice były wskazywane przez Warszawiaków żołnierzom brygady. Stacjonująca tu chwilowo (uciekająca przed Sowietami) spora grupa żołnierzy dywizji SS (w liczbie około tysiąca o czym Polacy nie wiedzieli), w wyniku nagłego ataku Polaków, została rozbita na kilka odosobnionych grup broniących się w na prędce zaimprowizowanych punktach strzeleckich w kamienicach. Jednak straty Niemców przez zaskoczenie były spore.
Ci żołnierze którzy pozostali przy życiu i otrząsnęli się z szoku, jakim była walka z równym sobie przeciwnikiem, do tego pałającym chęcią zemsty i mocno zdeterminowanym – wynosiła ponad połowę stanu osobowego grupy uciekającej z frontu wschodniego. Przepraszam: wycofującej się. Ta część mogła stanowić pewną przeszkodę dla przebijających się do centrum żołnierzy brygady Sosabowskiego. Był drugi dzień powstania. Dowódca brygady mimo wszystko był dobrej myśli: dookoła było pełno rodaków, którzy chcieli się bić z Niemcami, radośnie witali też jego żołnierzy, okazując im wiele życzliwości i chęci do pomocy i wspólnej walki.
A oni, polscy spadochroniarze przybyli z odsieczą z dalekiej Anglii pomogą im w tym, zdobędą więcej broni dla swoich rodaków i wesprą ich swoją własną bronią. Będą bić Niemca w ukochanej Stolicy, aż go wytłuką do ostatniego…
Tak mogłoby to wyglądać, gdyby Alianci wydali zgodę na przerzucenie brygady do Polski przed powstaniem, lub tuż po rozpoczęciu zgrywając jego wybuch z operacją przerzucenia. Czy operacja mogłaby odbyć się z udziałem szybowców i można by przetransportować pod Warszawę ciężki sprzęt brygady?
Wszystko zależałoby od zaangażowania Aliantów i ich „chcenia”. Oczywiście nie chcieli. Zdradzili Polaków układając się ze Stalinem i jemu oddając strefę Europy Środkowej i Wschodniej we władanie.
Analizując jednak z punktu widzenia militarnego udział brygady, czy mogłaby odegrać znaczącą rolę?
Gdybyśmy założyli jej przerzucenie w całości i bez strat (w częściach wcześniej lub za pomocą nalotu jak przy operacji Market Garden – mała szansa na wysoką skuteczność tak daleko od baz lotniczych Aliantów), miałaby o tyle znaczenie, że lądując od strony zachodniej mogłaby ocalić Wolę, powstrzymać rzeź cywilów, ponieważ mordercy zajmujący się nią mieliby ręce pełne roboty – walki z zdeterminowanymi, doskonale uzbrojonymi i wyszkolonymi żołnierzami brygady wspomaganymi przez łączników podziemia.
Na trzynaście – szesnaście tysięcy stacjonujących Niemców w Warszawie, rozproszonych po całym mieście (broniących około 179 obiektów strategicznych) w momencie wybuchu powstania, ponad dwa tysiące (dokładnie 2200 żołnierzy brygady) spadochroniarzy Polaków, którzy wreszcie biją Niemca na własnej ziemi, wspomagani przez partyzantów, stanowiący zorganizowaną, doskonale wyposażoną i uzbrojoną siłę bojową w postacie zintegrowanej jednostki wojskowej – mogłoby mieć kluczowe znaczenie taktyczne, w określonych rejonach starć – w zależności jak ta siła byłaby wykorzystana w sensie dowodzenia i wykorzystania w walkach w mieście.
Strategicznie, raczej (w skali całego powstania) nie byłoby znaczenia.
Docelowo Niemcy zmobilizowali prawie 50 tys żołnierzy w wielu różnych jednostkach do walki z powstańcami przez cały czas trwania powstania.
Aczkolwiek… Wszystko zależałoby od wykorzystania żołnierzy brygady.
Wyobraźmy sobie:
Poprzez umiejętne atakowanie i likwidację jednego po drugim punktów oporu niemieckiego z nastawieniem na zdobywanie jak największej ilości uzbrojenia i amunicji dla powstańców (i żołnierzy brygady – w toku działań broń i amunicja się zużywają) i przy założeniu że brygada zostałaby użyta na samym początku powstania w ciągu pierwszego i drugiego dnia – mógłby być też i sukces operacyjny polegający na totalnym zaskoczeniu wroga.
Jeżeli doszłyby do tego skuteczne i regularne zrzuty z amunicją chociażby dla brygady…
Byłaby szansa na ograniczony sukces operacyjny w postaci opanowania sporej części miasta.
Tylko…co dalej?
Stalin i tak nie przyszedłby z pomocą. Chyba że zmieniłoby się stanowisko Aliantów, na władzę Sowietów na tym terenie – a mogłoby się zmienić pod wpływem sukcesów powstańców…Te jednak mogły nastąpić tylko przy pomocy regularnych jednostek. Jak Brygada Sosabowskiego.
Decyzja o powstaniu jak widać zapadła głównie pod wpływem emocji. Tego co się działo na ulicach. Ducha narodu. Podejrzewam że ten duch był znacznie osłabiony na Wyspach.
Może trzeba było naciskać za wszelka cenę, nawet za cenę buntu i niesubordynacji polskich jednostek w Anglii i na frontach alianckich.
Może kuriozalnie to dałoby nam jakąś szansę…Właśnie poprzez spektakularny sukces w Warszawie.
Co by było gdyby…
Dobrze, że nie jestem historykiem :-)
Dane dotyczące ilości żołnierzy uzyskałem ze strony:
Niemieckim garnizonem dowodził generał Reiner Stahel, który pojawił się jednak w Warszawie dopiero w ostatnich dniach lipca 1944. Jednostkami SS i policji dowodził natomiast SS-Oberführer Paul Otto Geibel, SS- und Polizeiführer na dystrykt warszawski, który w razie wybuchu powstania miał przejść pod rozkazy komendanta garnizonu. W momencie wybuchu powstania niemiecki garnizon liczył ponad 13 tys. żołnierzy – w tym od 5,6 do 6 tys. żołnierzy Wehrmachtu, ok. 4,3 tys. członków rozmaitych formacji SS i policji oraz ok. 3 tys. żołnierzy naziemnej obsługi lotnictwa (obsadzających lotniska Okęcie i Bielany). Do tego należy jeszcze doliczyć baterie artylerii przeciwlotniczej i oddziały zadymiania mostów, wchodzące w skład stacjonującego w mieście 80. pułku 10. Brygady Artylerii Przeciwlotniczej. W efekcie Niemcy dysponowali w Warszawie jednostkami o liczebności ok. 16 tys. żołnierzy. Były one rozproszone po całym mieście, gdzie zabezpieczały najważniejsze obiekty (ok. 179) i arterie komunikacyjne.
Niemcy mogli wykorzystać w Warszawie także jednostki, które nie wchodziły w skład stałego garnizonu miasta. W związku ze zbliżaniem się frontu wschodniego polska stolica znalazła się bowiem w strefie operacyjnej niemieckiej 9. Armii (dowódca: generał Nikolaus von Vormann). Przez miasto przemieszczały się nieustannie niemieckie formacje frontowe, co miało istotny wpływ na przebieg pierwszych walk – w szczególności na Pradze. Jeszcze przed wybuchem powstania 3. Dywizja Pancerna SS „Totenkopf” pozostawiła na Pradze batalion grenadierów (362 żołnierzy), a 5. Dywizja Pancerna SS „Wiking” – kompanię ciężkich czołgów w rejonie ul. Rakowieckiej na Mokotowie. Na Woli znalazły się natomiast elementy Dywizji Pancerno-Spadochronowej „Hermann Göring” (ok. 1000 żołnierzy i 20 czołgów). Z kolei w pierwszych dniach sierpnia w walkach na terenie miasta uczestniczyły frontowe oddziały Wehrmachtu, usiłujące wywalczyć sobie wolne przejście warszawskimi arteriami komunikacyjnymi (4. pułk grenadierów wschodniopruskich, elementy 19. Dywizji Pancernej oraz pododdziały Dywizji Pancerno-Spadochronowej „Hermann Göring”).
Po wybuchu powstania Niemcy przystąpili do organizowania odsieczy dla garnizonu Warszawy. W skład „sił odsieczy” weszły te oddziały, których skierowanie do Warszawy było możliwe w obliczu sytuacji panującej aktualnie na froncie wschodnim. W tym kontekście należy wymienić przede wszystkim[85]:
improwizowaną grupę policyjną z Kraju Warty, dowodzoną przez SS-Gruppenführera Heinza Reinefartha (dwie i pół kompanii zmotoryzowanej policji, kompania zmotoryzowanej żandarmerii, kompania SS „Röntgen”, batalion podchorążych z V oficerskiej szkoły piechoty);
Pułk Specjalny SS „Dirlewanger” dowodzony przez SS-Oberführera Oskara Dirlewangera. Jednostka ta specjalizowała się dotąd w prowadzeniu brutalnych akcji pacyfikacyjnych na tyłach frontu wschodniego. Większość jego żołnierzy stanowili niemieccy kryminaliści powyciągani z więzień i obozów koncentracyjnych, którym obiecano ułaskawienie w zamian za walkę dla III Rzeszy;
Brygadę Szturmową SS RONA (Rosyjska Wyzwoleńcza Armia Ludowa) dowodzoną przez SS-Brigadeführera Bronisława Kaminskiego. Była to formacja kolaboracyjna złożona w większości z Rosjan i Białorusinów. Po wybuchu powstania spośród żołnierzy brygady sformowano pułk szturmowy pod dowództwem majora Iwana Frołowa (złożony z ok. 1700 nieżonatych mężczyzn);
608. pułk ochronny dowodzony przez pułkownika Willi Schmidta;
dwa bataliony azerbejdżańskie (batalion „Bergman” i I batalion 111. pułku).
Zadanie stłumienia powstania otrzymał SS-Obergrupenführer Erich von dem Bach-Zelewski – dotychczas odpowiedzialny za walkę z partyzantką w okupowanej Europie (Chef der Bandenbekämpfungsverbände). Przybył on do miasta 5 sierpnia 1944 w godzinach popołudniowych, obejmując dowodzenie „siłami odsieczy”. 14 sierpnia 1944 Hitler mianował von dem Bacha na stanowisko „generała dowodzącego w obszarze Warszawy” i podporządkował mu wszystkie – działające dotąd stosunkowo niezależnie – jednostki Wehrmachtu, SS i policji niemieckiej na terenie miasta. Powstała w ten sposób tzw. Grupa Korpuśna von dem Bacha (niem. Korpsgruppe von dem Bach), która w ciągu niespełna dwóch tygodni osiągnęła liczebność 25 tys. żołnierzy. Od połowy sierpnia 1944 Korpsgruppe von dem Bach pozostawała podzielona na dwie grupy bojowe (kampfgruppe):
Grupę Bojową „Reinefarth”, działającą w północnej części Warszawy (do Al. Jerozolimskich włącznie);
Grupę Bojową „Rohr”, walczącą w południowej części miasta.
Od zachodu Warszawę otoczono kordonem posterunków, które miały uniemożliwić ucieczkę ludności cywilnej oraz przenikanie do miasta oddziałów partyzanckich z pobliskich lasów. Po zajęciu Pragi przez Armię Czerwoną (14 września) Warszawa znalazła się bezpośrednio w strefie frontowej. Z tego powodu niemieckie dowództwo skierowało do miasta XXXXVI Korpus Pancerny dowodzony przez generała Smilo von Lüttwitza, którego zadaniem było zabezpieczenie lewego brzegu Wisły przed ewentualnym desantem sowieckim (19 września). Jednostki XXXXVI Korpusu wsparły również Grupę Korpuśną Bacha w walce z powstańcami. Między innymi oddziały 25. Dywizji Pancernej uczestniczyły w walkach na Marymoncie (14-16 sierpnia), a przerzucona w następnych dniach na jej miejsce 19. Dywizja Pancerna przeprowadziła ostateczny szturm na Żoliborz (29-30 września).
Formacje piechoty wchodzące w skład Korpsgruppe von dem Bach pochodziły zazwyczaj ze struktur SS i policji, podczas gdy z zasobów Wehrmachtu kierowano do walki z powstaniem zazwyczaj jednostki wyposażone w broń ciężką (artyleria, czołgi i pojazdy pancerne) lub oddziały specjalne (np. saperzy szturmowi). Wraz z upływem czasu w Grupie Korpuśnej von dem Bacha jednostki Wehrmachtu zaczęły jednak przeważać liczebnie nad jednostkami SS i policji. Oddziały niemieckie były bogato wyposażone w nowoczesne rodzaje broni. Na ich stanie uzbrojenia znajdowały się np. sześciolufowe moździerze rakietowe kal. 300 mm i 380 mm, kompania dział samobieżnych „Grille” kal. 150 mm (na podwoziach czołgu Pzkfw-38), moździerz kolejowy „Siegfried” kal. 380 mm oraz ciężki moździerz oblężniczy „Karl” kal. 600 mm. Szczególnym rodzajem broni stosowanej przez Niemców w Warszawie były też zdalnie kierowane gąsienicowe miny samobieżne „Goliath”, eksperymentalne pojazdy „Tajfun” oraz przenoszące 500 kilogramów trotylu samobieżne nosiciele ładunków wybuchowych Sd.Kfz.301 Borgward B IV. Działania Korpsgruppe von dem Bach wspierała artyleria 9. Armii – w szczytowym momencie aż 188 dział. Wsparcie lotnicze zapewniały samoloty niemieckiej 6. Floty Powietrznej (Luftflotte 6), dowodzonej przez feldmarszałka Roberta von Greima[h], bombardujące codziennie Warszawę.
Łącznie z siłami garnizonu miasta oraz jednostkami frontowymi przechodzącymi przez Warszawę, Niemcy użyli do walki z powstańcami – w różnych odstępach czasu – ogółem ok. 50 tys. żołnierzy, dowodzonych przez czternastu dowódców w randze generała.
Dane dotyczące uzbrojenia brygady uzyskałem:
Broń wsparcia drużyny stanowiły karabiny maszynowe Bren. Główną bronią przeciwpancerną (na szczeblu plutonu) były granatniki PIAT[1].
Ze względu na swoje pierwotne przeznaczenie żołnierze brygady byli również przeszkoleni w zakresie obsługi broni niemieckiej oraz przedwojennej broni polskiej będącej na wyposażeniu partyzantów w Ojczyźnie.
Brygada w swoim składzie posiadała jeden dywizjon artylerii lekkiej oraz jeden dywizjon artylerii przeciwpancernej. Dywizjon artylerii dysponował 8 amerykańskimi haubicami górskimi kal. 75 mm. Działa można było transportować szybowcem, lub rozłożone na dziesięć części zrzucać na spadochronach z samolotów transportowych. Aby ułatwić znajdowanie poszczególnych części łączono je linką. Dywizjon artylerii przeciwpancernej wyposażony był w armaty 6-funtowe. Docelowo miało być ich 16 (4 baterie po 4 działa), ale z powodu braków personalnych było ich tylko 15 (3 baterie po 5 dział). Armaty 6-funtowe transportowane były wyłącznie za pomocą szybowców
A także:
Wariacja powstała na kanwie obejrzanego wczoraj filmu: „Kurier” – Pasikowskiego.
Co szczególnie podoba się mi w tym filmie?
Reżyser nie poszedł na łatwiznę, dlatego film jest bardzo realistyczny.
Dlaczego?
Niemcy mówią po niemiecku, Anglicy po angielsku, Polacy po polsku…
Gdybologia to rzeczywiście nienauka. Szanowny autor słabo się zna na lotnictwie i nie wie że szybowce musiały by być ciągnięte w nocy i ze względu na odległość ponad 1000 km z prędkością do 200 km/h. Każdy wzrost prędkości skutkowałby wzrostem zużycia paliwa w przeliczeniu na 100 km a i tak ciągnący szybowiec bombowiec byłby latającą cysterną bo musiałby jakoś wrócić do zachodniej Francji lub Anglii (ewentualnie do południowych Włoch). Lądowanie na radzieckich lotniskach było oczywiście wykluczone. W 1944 wszystkie wówczas produkowane myśliwce osiągały 400 km/h więc zestrzelenie nie mogącego robić żadnych gwałtownych skrętów i uników zestawu szybowiec-bombowiec było dla Luftwaffe rzeczą niezwykle prostą. Już w 1943 Niemcy opracowali nocny myśliwiec wyposażony w radar (co prawda krótkiego zasięgu) – ale tu wystarczyły by flary. Jedynym realnym rozwiązaniem byłoby zamontowanie na szybowcach silników i zbiorników z paliwem kosztem ładunku użytecznego. Poza tym lądowanie na Okęciu byłoby raczej nierealne, więc trzeba by przygotować rozległe lotnisko polowe na ok. 100 szybowców – które po wylądowaniu nie dają się ściągnąć na bok bez rozładowania. Poza tym jak długo mogła by walczyć brygada bez zaopatrzenia w amunicję?
Pozostaje jeszcze jedna wstydliwa sprawa – dlaczego Stalin tak nienawidził i nie ufał Polakom. Nie tylko za 1920, ale z powodu masowych dezercji z armii Berlinga i Świerczewskiego na stronę hitlerowską (ponad 5000 przypadków). To niestety bardzo skomplikowało stosunki z aliantami.
wiadomo że to nie nauka :-). Nie chodziło mi też o dokładność związaną z technicznymi aspektami (sporo informacji technicznych z tego zakresu jest mi znanych, ale nie fascynuję się już nimi tak jak przed laty), szanowny komentator nie zrozumiał idei użycia tej „przenośni artystycznej” z pominięciem tychże w tej krótkiej formie :-). Można wszystko wytłumaczyć pisząc jakieś fiction, np chwilowe dogadanie się ze Stalinem chociażby i strat brygady z lotnisk sowieckich :-) W tym fragmencie chciałem jedynie zwrócić uwagę na aspekt jej potencjalnego użycia.
Ten wpis zdecydowanie uderza w zdradę aliantów – to oni powstrzymali jakiekolwiek szanse na użycie brygady w powstaniu. Napomknąłem też że można by brygadę przerzucać fragmentami, za pomocą przerzutów nocnych, część sprzętu można zrzucić na spadochronach, część lądując samolotami. Oczywiście operacja dość skomplikowana jednakże 2200 ludzi to nie aż tak dużo – jeżeli Alianci naprawdę by byli zdeterminowani do pomocy Polakom można było usiąść i opracować jakieś rozwiązania. Ale tak nie było – sądzę że śmiało można użyć słowa: zdrada. I o to w tym wpisie chodziło. Żołnierzy, którzy byli szkoleni do walki na terenach kraju wykorzystano do zupełnie innej walki. Co więcej – pisałem o tym pod fragmentem beletrystycznym – Polacy też mogli zareagować inaczej: buntem.
Co do „gdybologii” śp profesor Wieczorkiewicz znany historyk i ekspert od zagadnień wschodnich lubi oddawać się zapuszczaniu: „a co by było gdyby”. Osobiście uważam że takie teoretyzowanie pozwala poszerzać horyzonty i co bardziej ograniczonym naukowcom rozwijać wyobraźnię – co może się im przydać. Osobiście znam niestety sporo „sztywniaków” nie dopuszczających do siebie żadnych alternatywnych rozwiązań w nauce, czy też analizie. A tymczasem można by było poprzez inne spojrzenie na pewne sprawy i zagadnienia więcej móc przewidzieć w przyszłości – oczywiście powinno takie przewidywanie opierać się na analityce, a rozwiązania alternatywne wzmacniałyby zdolności analityczne takich osób zajmujących się problemami prawidłowego opracowywania strategii. Można na tej podstawie chociażby założyć – w trybie najprostszym, że ufanie „w ciemno” i prowadzenie polityki opartej tylko na dobrych chęciach daleko nie prowadzi.