Polskie skrzydła w walce nad Warszawą w 1939 roku

Pomimo braków w sprzęcie i jakości tego co mieliśmy Polacy dzielnie stawali do walki z wrogiem. Doskonale opisuje to artykuł w Interii, który pojawił się dziś na portalu. Opisy polskich pilotów opowiadające o obronie przed dwoma falami bombowców na początku września są bardzo sugestywne. I zadają kłam informacjom obiegowym mówiącym o braku polskiego lotnictwa na wrześniowym niebie. Byli, walczyli, zużyli technicznie całe rezerwy sprzętowe tak wątłe i stojące w olbrzymiej dysproporcji do wroga. W pewnym momencie walki nie mieli już na czym latać…

Materiał polecam jest niezwykle interesujący. Interia jako jeden z nielicznych portali stara się nie zapominać o historii, a także poruszać inne, trudne i kontrowersyjne tematy społeczne, których nie uświadczy się na inych portalach…

Opis zaczerpnięty z artykułu:
„…Od świtu 1 września na początku pasa startowego, za który służyła zwykła łąka, czekał w pogotowiu klucz dyżurny 113. Eskadry. Kilkadziesiąt minut po wschodzie słońca do Poniatowa przybyła 123. Eskadra, która również wchodziła w skład IV Dywizjonu. Około 7 rano samoloty zostały poderwane do pierwszego starcia w tej wojnie. Nad Warszawę nadciągała fala niemieckich bombowców.

Oto jak zrelacjonował przebieg wydarzeń dowódca dywizjonu kapitan Adam Kowalczyk: „Około godziny 7 rano dostałem rozkaz startu na zgrupowanie bombowe nieprzyjaciela lecące z kierunku Serocka. Wystartowałem dwoma eskadrami. O godzinie 7.45 nawiązaliśmy walkę. Na skutek dużej szybkości nieprzyjaciela oraz nalotu na różnych wysokościach i w wielu falach dyon rozciągnął się kluczami, dwójkami, a nawet pojedynczo.

Walki odbywały się z bombowcami i Me 110 na wielkiej przestrzeni od Okęcia aż po Zakroczym. Zestrzeleń w wymienionym rejonie było kilka, ale dużo uszkodzeń, gdyż wiele samolotów nieprzyjaciela odpadało z szyków i z dymiącymi silnikami wracało do Prus. Kryli się, wykorzystując chmury”.

Na konto 113. Eskadry zapisano jedno pewne zestrzelenie Ju 87 oraz wiele trafień skutkujących uszkodzeniem samolotów przeciwnika. Zadziorność Polaków, dysponujących znacznie słabszym i wolniejszym sprzętem, przyniosła efekt. Pierwszy nalot na Warszawę został rozpędzony. Niemieckie bombowce zrzuciły śmiercionośny ładunek, nie dolatując do celu. Dzięki temu mogły szybciej ratować się ucieczką. Polskim lotnikom udało się uniknąć większych strat, choć znaczna część maszyn była mocno ostrzelana i wymagała pośpiesznej naprawy…”

Inny fragment zaczerpnięty z opisu walki pilota 114. Eskadry porucznika Grabiszewskiego, pokazujący okrucieństwo i zbrodnicze metody lotników niemieckich, elity powietrznej cechującej się swoistym kodeksem, który wobec polskich lotników Słowian, podludzi nie był stosowany…:
„…Dochodzę do toru kolejowego, za torem lotnisko. Widzę już samoloty. Jeden rozbity na skraju lotniska. Przy nim kręci się obsługa. Między torem a lasem stoi grupka ludzi i samochód sanitarny. Podchodzę. Na rozłożonej skórze leży człowiek. Ręce czarne – wydają się zwęglone. Twarz też czarna. Zostały tylko białe ślady od okularów. Mundur skrwawiony. Podobno żyje. Pytam kto to. Felek Szyszka, zestrzelony w płomieniach. Wyskoczył, a Niemiec obrabiał go w powietrzu, gdy wisiał na spadochronie. Czternaście ran!” […]”

Całość materiału dostępna na stronie Interii (materiał jest zaczerpnięty z „Polski Zbrojnej”): Bój o niebo nad Warszawą

Inne ciekawe linki poruszające tematykę wojskowości, między innymi o projekcie polskiego śmigłowca bojowego. Polska jako jedyny kraj Układu Warszawskiego wdrożyła do produkcji własną konstrukcje takiego śmigłowca…:
„…W Polsce pierwsze próby śmigłowca w wariancie bojowym przeprowadzono na początku lat sześćdziesiątych. Wyposażony w wielkokalibrowy karabin maszynowy Mi-4 nie spełnił jednak oczekiwań i został rozbrojony. – Trudno było forsować nowe projekty w Dowództwie Wojsk Lotniczych oraz zdobyć przychylność środowiska lotniczego, zdominowanego kultem lotnictwa myśliwskiego – wspomina pułkownik Pogorzelski. Sytuacja zmieniła się, gdy dowódca Wojsk Lotniczych generał Jan Frey-Bielecki wrócił z salonu lotniczego w Farnborough. Zwołał naradę i powiedział, że trzeba pomyśleć o uzbrojeniu śmigłowców, bo na Zachodzie wszystkie są uzbrojone.

Co drugi nabój świetlny
W 1964 roku ruszył pierwszy znaczący program badawczy. Szybko powstały dwa prototypy uzbrojonych Mi-2. Pierwszy otrzymał dwa zasobniki pocisków niekierowanych S-5 używanych do tej pory przez samoloty. W każdym z nich znajdowało się po 16 rakiet. Niezależnie od rodzaju uzbrojenia podwieszanego każdy wariant dostał 23-milimetrowe działko NR-23. Miało ono już swoje lata – w czasie II wojny światowej stosowano je na samolotach szturmowych Ił-10….[…]
Na początku lat siedemdziesiątych na śmigłowce w Polsce zapanowała wręcz moda. O kupnie szturmowych wariantów zaczęli myśleć także pomniejsi sojusznicy z Układu Warszawskiego.

Na wielkich ćwiczeniach „Tarcza ’76” w Drawsku Pomorskim jedyny raz w historii Wojska Polskiego śmigłowce Mi-2 i Mi-8 wykorzystano w nocy z użyciem ostrej amunicji do wsparcia natarcia pancernego po huraganowym przygotowaniu artyleryjskim […]

Sukces został powtórzony rok później na poligonie w Biedrusku, gdzie świetnie wyszkolone polskie załogi były skuteczniejsze niż Rosjanie na ciężkich i nowoczesnych Mi-24, które demonstrowali sojusznikom po raz pierwszy.

Dzięki umiejętnościom, jakie żołnierze zdobyli na Mi-2, przesiadka na Mi-24 w latach osiemdziesiątych nie była kłopotliwa. – Personel latający wyznaczony do przeszkolenia na Mi-24 miał duże doświadczenie zarówno pod względem nalotu na Mi-2, jak i użycia środków bojowych tego śmigłowca – ocenia generał Tenerowicz. – Dlatego przejście na Mi-24 przebiegało płynnie. Szkolenie, aż do osiągnięcia pełnej gotowości bojowej pilota, trwało nie dłużej niż pół roku.”
Eksperymenty z wiropłatami

Teraz armia jest redukowana, specjalistów coraz mniej likwiduje się garnizony. Na ich miejsce są zakusy wprowadzania obcych jednostek. Czy to nie zagrozi naszej suwerenności w w sensie zależności od innych państw?
Być może model szwajcarski nie byłby złym rozwiązaniem oddziały paramilitarne, z polowym wyposażeniem w domach, całe społeczeństwo zgodnie broniące swojej niezależności i tożsamości…
Szkolenia ze strzelectwa dla wszystkich przynajmniej raz w roku – obowiązkowe. Nie muszą być długie 1-dniowe w zupełności wystarczą. Tak zorganizowane społeczeństwo swoim zachowaniem i pozycją daje wyraźny sygnał innym narodom: „Jesteśmy całością, jesteśmy świadomi i odpowiedzialni. Nie pozwolimy się wykorzystywać innym.”

Obecnie jednak króluje raczej odwrotna opcja; deprecjonowanie polskiej armii, stałe konflikty personalne podważające spójność dowodzenia, chęć jej demontażu, wydatki które ją rujnują, niezakończone projekty, źle przeprowadzone przetargi…

Można tylko zastanowić się do czego takie działanie zmierza.

Echa tego można znaleźć na blogu generała Skrzypczaka (komentarze do blogu) zachęcam do jego odwiedzin: Blog gen. Waldemara Skrzypczaka

Reasumując:
Czas pokoju wcale nie oznacza potrzeby deorganizacji i likwidacji armii, w sytuacjach kryzysowych takich jak powodzie czy inne katastrofy naturalne, zorganizowane jednostki odpowiednio przeszkolone i dysponujące sprzętem ciężkim są niezbędne. Również jeżeli chodzi o jakiekolwiek sytuacje destabilizujące na większą skalę. I oczywiście sam fakt istnienia dobrze kwalifikowanych specjalistów z tej dziedziny stanowi gwarancje bezpieczeństwa i „liczenia się” z naszym krajem. A także świadomość dla obywateli tutaj żyjących, świadomość mówiącą: „jest bezpiecznie”…
Wydaje się jednak, że to określenie, ta świadomość, jest zastępowana innymi wyrazami, które są zaledwie bliskoznaczne….

Piotrek

Autor

Piotrek

Cóż, ten świat nie zawsze działa według norm, które zakładasz,że istnieją...? Co jest dobre co złe? Czy lepiej milczeć na ten temat, czy mówić? Zdecydujcie sami, ja już podjąłem decyzję.