Od wielu lat zajmuję się sprzętem wysokiej jakości do odtwarzania muzyki, a także filmów. Są to dwa różne światy dodam na wstępie, większość tzw. „audiofilów” nie akceptuje kina domowego, na odwrót jest już lepiej. Miłośnik „Home Cinema” jak najbardziej może stać się również osobą słuchającą w wyrafinowany i wyśrubowany sposób muzyki. Wiąże się to z reguły z dużymi zasobami gotówki posiadanej i wydatkowanej na te przyjemności. Jak jednak jest naprawdę?
Ponad 21 lat temu zacząłem zajmować się sprzętem odtwarzającym audio na poważnie. Przedtem oczywiście też w jakiś sposób miałem do czynienia z zestawami audio rodzimej produkcji, kto ze starszego pokolenia nie pamięta słynnych Radmorów”… i zestawów głośnikowych z membraną bierną (pomysłu firmy KEF), zastosowanych w naszej eksportowej produkcji w latach 70-tych 40 watowych zestawach głośnikowych TONSILA.
Pamiętam też pożądliwe spojrzenia na niedościgniony magnetofon tzw. „szpulowy”: „Koncert”.
W latach 90-tych po zmianach gospodarczych można było już zdecydowanie łatwiej wejść w posiadanie sprzętów z wyższej półki, poprzez prywatny import z Niemiec chociażby. Nastąpił wysyp przywożonych sprzętów; Technicsów, Pioneerów, Sony, rzadziej Yamah czy Denonów. Jednakże klasa audiofilska z rodzaju wzmacniacze Rotel, Arcam, Harman Kardon, Alchemist Kraken, wzmacniacze lampowe (np. pierwszy jaki słuchałem w bodajże 1994 roku: „Priboj”), CD lampowe (tak, taki wynalazek też swego czasu posiadałem, firmy „MUSICAL FIDELITY”), to już była wyższa szkoła jazdy. Zaczęło się szaleństwo. I liczenie pieniędzy. Podjąłem też prowadząc sklep RTV ambitną misję wyjaśniania wyższości niektórych z wymienionych sprzętów, nad swojsko brzmiącym TECHNICSEM, który po bytowaniu ponad 20-letnim w PEWEX-ach opanował dokumentnie rynek polski. Próby te często były skazane na porażkę. Nie raz spotykałem się z dziwnymi spojrzeniami i prawie kręceniem kółek nad czołem na moje gorliwe sugestie że jakiś tam bliżej nieznany DENON może być lepszy od „super-TECHNOLA”. Cóż i tak bywało…
I oczywiście meritum: zestawy głośnikowe, następny stopień, jak wielokrotnie z kolegami rozmawialiśmy najistotniejszy; bo przecież to właśnie od przetworników akustycznych, ich wyśrubowanej jakości, zależy co tak naprawdę usłyszymy z naszego super-cudownego sprzętu, za grube dziesiątki tysięcy.
Oceniam, że w procentach właśnie zestawy głośnikowe to ponad 50% odpowiedzialności za osiąganą jakość.
Można dyskutować o gustach brzmieniach itp., a także wyrafinowanym słuchu słuchacza, rzekłbym „wyrobionym”, jednak jeżeli będzie miał do swojej dyspozycji AMS35i firmy Musical Fidelity powiedzmy, a do tego jakieś zestawy głośnikowe za 1-2 tys. zł, jakąś budżetówkę, nie będzie w stanie wykorzystać możliwości wzmacniacza.
I tutaj potwierdza się definicja mówiąca o zestawach, które w takim przypadku powinny być o około 2 do 3 razy droższe. Pytanie tylko czy taka drożyzna jest adekwatna do jakości.
I tutaj dotykamy istoty problemu. Skąd te ceny? I czy to wszystko musi być aż tak drogie? I do tego te mityczne opowieści, w fachowych pismach, odsłuchy opisane w sposób niesamowity, wręcz baśniowy, literatura najwyższych lotów. I po cóż to? No jak to po co, aby uzasadnić taki drogi zakup, aby wydrenować Twoją kieszeń naiwny, początkujący audiofilu.
Każdy rynek cechuje się jakąś strategią marketingową, przyciąganiem klientów, nazwijmy to „ściemnianiem”… W przypadku sprzętu audiofilskiego, to opowiadanie o produkcie wzniesione jest na wyższe poziomy erystyki, erudycji i opowieści o tym co mamy usłyszeć. I aż głupio odsłuchując taki sprzęt tego nie słyszeć. Jest to wręcz wymuszone, przez oratorskich sprzedawców spoglądających spod oka na kupującego nowicjusza, oceniających wyrafinowanie, co można mu jeszcze powiedzieć, aby tylko zakupił o tysiąc czy dwa droższy sprzęcik. I tak to działa… Czasami można spotkać sprzedawcę, który jakimś cudem jednak stara się być stosunkowo uczciwy w stosunku do takiego nowicjusza i kieruje się w swoim doradzaniu preferencjami odsłuchowymi kupującego… Ale generalnie to rzadkość.
Smutne to, aczkolwiek prawdziwe.
Być może całkiem dobrym pomysłem jest uśrednienie problemu i powiązanie obecnie niezwykle modnych zestawów do kina domowego (home cinema) z możliwościami przyzwoitego odsłuchu audio. Tutaj obruszą się całe rzesze rasowych audiofilów, tym się jednak nie przejmujmy. Ważne abyśmy my sami, użytkownicy, byli zadowoleni.
Szczególnie bawi mnie „ściema” audiofilska dotycząca kabli, np. kable zasilające po 5 tys i wyżej. Pomijając zupełnie teoretyczne rozważania o usłyszeniu jakiejkolwiek różnicy (poza mniejszym lub większym buczeniem wynikającym ze wzbudzania się żył miedzianych, przez które płynie prąd), to aby usłyszeć różnicę- i tutaj wracam do procentowych rozważań: kable moim zdaniem odpowiadają w jakimś 1% do 3% max. za jakość, to przy założeniu, że na kabel wydajemy 5 tys. zł (1 proc.) to na cały sprzęt wydamy „tylko” pięćset tysięcy zł.
I oczywiście usłyszymy różnicę…
Swego czasu przesłuchiwałem dziesiątki zestawów głośnikowych i wiem jakie tak naprawdę ma znaczenie… miejsce odsłuchu. Doskonałe głośniki w miejscu gdzie akustyka jest fatalna po prostu nie będą dobrze grały. Z kolei, zestawy średnie w doskonale skonfigurowanym pomieszczeniu odpowiednio wytłumionym, gdzie warunki akustyczne są wzorcowe, zagrają referencyjnie. Lata całe czy to moim byłym klientom czy też licznym znajomym powtarzam: najpierw akustyka pomieszczenia, stosowna do kwoty jaką chcecie wydać na sprzęt, a potem sprzęt. Co z tego, że będziecie mieli wzmacniacz za 25 tys. CD za 15 tys. i zestawy głośnikowe za 50 tys. kiedy to wszystko będzie grało, w pomieszczeniu pełnym szkła i chromu…
Może i odzieram teraz z marzeń wielu domorosłych audiofilów, cóż, prawda jest brutalna.
Nie ma co wydawać pieniędzy, jeżeli mieszkania nie ustawia się pod kontem sprzętu na jaki je wydaliśmy…
Więc mierzmy nasze chęci do możliwości, a czasami i naszych kobiet, ponieważ nierzadko to one decydują jak ma wyglądać u nas (u nas?) w domu…
Bez Przesady, moi drodzy, Bez Przesady…
Piotrek
Mail: BezPrzesady