Działalność charytatywna – coś trudnego? Czy Warto?


Celowo zadałem takie kontrowersyjne pytania, bo w końcu nie uważam i chyba nikt nie ma wątpliwości, że tego typu działalność nie ma sensu.
Ostatnio spotkałem się ze stwierdzeniem: u nas taka forma jest mało popularna z racji tego, że potencjalni darczyńcy są zdania, że zasilają nieudaczników i darmozjadów. Z kolei w USA jest to mocno rozwinięta gałąź pomocy społecznej i wsparcia tych którym nie wyszło. Czy też właśnie tych, którzy nie do końca sobie radzą.

Osobiście jestem raczej negatywnie nastawiony do tego co się wyrabia w USA. Ich kultury i stosunku do reszty świata, pewne jednak cechy warto może przejąć. Można też zastanowić się skąd się biorą.

Mój pogląd na pomoc charytatywną jest prosty; warto pomagać bliźnim, to ubogaca wewnętrznie, czyni wrażliwszym na drugą osobę, jest też wymiernym działaniem służącym pewnemu dobru społecznemu. Oczywiście to nie znaczy że powinniśmy zastępować państwo w działalności pomocowej. Tutaj powinniśmy wymuszać na państwie określone formy pomocy. Nie powinno być tak że w pospolitym ruszeniu pomaga naród powodzianom a urzędnicy (w cudzysłowie) zacierają ręce bo mają temat z głowy. Bo w końcu którzy urzędnicy? Na pewno nie ci na samym dole.

Od kilku lat zbieram książki dla Polaków na kresach, starając się wzmocnić w ten sposób polskość, i oczywiście ułatwić dostęp do literatury (każdej) tam ludzie mają problemy z utrzymaniem się godnym przy życiu a co dopiero zakupem książek. A więc postanowiłem zapewnić im z mojej strony właśnie to: dostęp do kultury wyższej- literatury szeroko pojętej. Ponadto wspieram finansowo niedużymi kwotami pewną parafie polską na Białorusi, pierwsze pieniądze poszły ponad dziesięć lat temu, wręczałem je proboszczowi ze słowami: „proszę wspomóc najbiedniejszą polską rodzinę” – po jakimś czasie przyszedł miły list z Białorusi potwierdzający. Od tego czasu ja wysyłam jakiś pieniądz co najmniej raz w roku, namawiam też innych aby to czynili, a tam też o mnie pamiętają. I to w jakiś sposób cieszy. Dowartościowuje w tym pozytywnym znaczeniu. Umiejętność dzielenia się szczególnie jak niewiele się ma, jest dość trudna. Zawsze możemy znaleźć jakąś wymówkę. Że nam na to brakuje czy na tamto. I nie możemy dać. Albo ze damy ale następnym razem. Ale czy tak powinno to wyglądać? Zawsze mówiłem nie musi być dużo.

W „Przewodniku Katolickim” nr 31 z sierpnia tego roku (na okładce podtytuł „Pomagajmy Polakom na wschodzie” ) pojawił się materiał ilustrowany jednym z moich zdjęć wykonanych podczas pobytu na Ukrainie pokazujący księdza i starszą kobietę, jedyną parafiankę, osobę, która przeżyła napad banderowców. W skrócie artykuł opisuje problemy naszych rodaków tam, na przykładzie pewnego małżeństwa (Julia, Rościsław, i ich córeczka Agnieszka), bliżej pisałem o tym na stronie: Pomoc dla polskiego dziecka we Lwowie W artykule wspomina się o stanie medycyny na Ukrainie opartym permanentnie o łapówki, problemach w zdobywaniu lekarstw, ale i także problemach w samym fachowym rozpoznaniu i leczeniu.

To jest kwadratura koła. Nie do rozwiązania. Brak pieniędzy uniemożliwia naszym rodakom tam godne życie, a nawet godny pochówek. U człowieka u którego mieszkałem, był dylemat z pochowaniem niedawno zmarłej żony. Jej rodzice byli pochowani na Łyczakowie, można było dochować niejako córkę, pochówek rodziców był powyżej 20 lat (przepisy sanepidu), tymczasem wdowiec usłyszał od zarządu cmentarza: „Daj 20 tys. dolarów, to pochowamy, bo inaczej nie da rady. Twoja żeby była jakąś znaczną działaczką nacjonalistyczną to byśmy i za darmo pochowali, ale tak to nie ma mowy”. Starszy Pan był strasznie rozżalony. I trudno się dziwić…
Jadąc tam, musimy przygotować się na takie i większe absurdy.

W zeszłym i tym roku udało się wysłać na kresy około 4 tys książek, a może i więcej.
Trafiły na Litwę, Białoruś, Ukrainę. Mam tylko nadzieję, że na tym nie poprzestanę i że wystarczy mi sił i środków aby kontynuować pomoc naszym rodakom. Zachęcam też do zaangażowania się.

Ostatnio zostałem bardzo mile zaskoczony wspaniałą reakcją pracownika firmy Teletron na ul. Wawrzyniaka, który na mój apel podarował komputer desktop dla matki poszukującej takiego urządzenia dla swojego niepełnosprawnego dziecka. Okazało się akurat, że ktoś mnie uprzedził i komputer dziecko już ma, niemniej darowizna trafi na wschód w związku z powyższym. Problemem z którym się borykam to transport, koszty jego pokrycia. Osobiście pełnię rolę katalizatora, staram się łączyć ludzi, którzy coś mogą dać, z tymi drugimi. Jest to wbrew pozorom bardzo dużo czasu poświęconego na sprawy organizacyjne, zbiórkę, gromadzenie, logistykę – transport na wschód. Spotkałem się już z opiniami, że to co robię jest niepotrzebne, i bez sensu. Przecież oni tam potrzebują żywności. Czy też innych rzeczy. W takiej sytuacji zawsze mówię: „Nic prostszego jeżeli umiesz lepiej przejmij stery, rób lepiej to co ja zacząłem”. I krzykacze milkną. Jak również nie przejmują żadnych działań. Łatwo mówić…
Na zakończenie prośba: każdy kto może pomóc w organizowaniu transportu mile widziany.
Pozdrawiam wszystkich tych, którzy maja wrażliwe serca.

Piotrek

mail: BezPrzesady

Klikamy prawym klawiszem na fotografię i otwieramy w nowym oknie.

inne ciekawe linki:

Przemyślany

Baranowicze

Autor

Piotrek

Cóż, ten świat nie zawsze działa według norm, które zakładasz,że istnieją...? Co jest dobre co złe? Czy lepiej milczeć na ten temat, czy mówić? Zdecydujcie sami, ja już podjąłem decyzję.