Wczoraj odbył się pokaz „Zapomnij o Kresach” i spotkanie w Muzeum Dzieci Wrzesińskich.
Spotkanie to było dla mnie bardzo budujące. Poza pokazem filmu dokumentalnego i prelekcją rozmawialiśmy z osobami pochodzenia kresowego, które przybyły na spotkanie i opowiadały o swoich rodzinach o historiach pełnych przerażenia i traumy.
Był człowiek, który kilka dni temu wrócił z Wołynia, gdzie postawił krzyże na miejscach wiecznego spoczynku swojej rodziny – ale nie grobach.
Była Pani z Ostrówek, która przekazała mi zaproszenie do Konina
( Zaproszenie do Konina – Wielkopolska Pamięta o Ludobójstwie. ).
Inna Pani opowiadająca losy swojej rodziny uratowanej ostrzeżeniem Ukraińca. I jeszcze inna..
Małżeństwo, gdzie mąż opowiadał o tragicznych losach swojej rodziny.
Badacz tematów kresowych przedstawił informację, że w regionie wrzesińskim mieszkało 250 rodzin przesiedlonych z okolic Wołynia. Apelował do wszystkich o wspólne zbieranie relacji.
Być może, że efektem tego spotkania będzie coś więcej niż tylko rozmowy przez pewien czas, fotografie ze spotkania i wspomnienia.
Z wielkim żalem wyjeżdżałem około 22 godziny z tego tak gościnnego miejsca.
Żałuję że nie było czasu, aby porozmawiać z wszystkimi obecnymi na spotkaniu.
Mam nadzieję, że Organizatorzy wezmą to pod uwagę i w najbliższym czasie odbędzie się ponowne spotkanie gdzie będziemy mogli porozmawiać o tym wszystkim co wczoraj miało miejsce.
Było to bardzo pouczające dla mnie spotkanie.
Zawsze dowiadujemy się czegoś nowego i dzięki temu możemy jeszcze lepiej wypełniać nasz obowiązek.
Chylę czoła przed krewnymi ofiar obecnymi na spotkaniu.
Pamięć o Zbrodni nie zginie – aż do momentu, kiedy ofiary zostaną należycie uczczone.
A i wtedy będzie trwała, tyle tylko że w godniejszej formie niż obecnie – z całym Szacunkiem należnym ofiarom zbrodni Ludobójstwa.
Piotr Szelągowski
Poniżej fotografie ze spotkania wykonane przez kolegę, który był współorganizatorem – prosiłem aby udokumentował spotkanie moim aparatem cyfrowym.
Ludobójstwo
Polecane, jest to doskonałe uzupełnienie dla tych którzy chcą wiedzieć więcej: Łężyca – dzieciom Kresów
O martyrologii dzieci na Kresach
70-ta rocznica Ludobójstwa dokonana przez OUN-UPA (1943-2013)
Terroryzm przedwojenny w Polsce OUN
Kijów 8 kwietnia 2010 wystawa o Ludobójstwie
Sprawiedliwi Ukraińcy ? ofiary ukraińskie
Rekonstrukcja ataku UPA na polską wieś w Radymnie pod Przemyślem.
Nowa inscenizacja historyczna zbrodni Ludobójstwa na Kresach wkrótce. Wołów.
Relacja filmowa rekonstrukcja historyczna Radymno.
Bez Przesady! Nie kłamcie! To było Ludobójstwo ? 11 lipca 70-ta rocznica.
Kiedy ?Teatr Nie Teraz? w Poznaniu? Nie teraz???
Drugi Festiwal Niepodległości ? Tarnów. Zdjęcia z dnia Kresowego. – Leon Popek
Ballada o Wołyniu, ballada o zaginionym świecie,
Mord Polaków w kościele w Porycku
Palinko, był stryjecznym wujem mojego ojca, miał już koło 75 lat, jak pamiętam to od zawsze był kościelnym. Tego rana 11 lipca 1943 roku, spotykając mojego ojca powiedział, ale mamy ładną pogodę, (nie było żadnej chmurki na niebie) będzie dużo ludzi w kościele, bo i to chyba ostatnia niedziela przed żniwami.
Poszedł do kościoła. My z tatą i Tośkiem Gąsiorowskim poszliśmy na sumę (to tak na 11oo godzinę) do kościoła. Mama Tośka była w innej wsi u znajomych, a siostra [nie pamiętam jej imienia] poszła do kościoła z koleżanką. Jak zwykle my z Tośkiem stanęliśmy przed ołtarzem po lewej stronie, stało tam jeszcze kilku chłopaków. Dziewczyny stawały po prawej stronie ołtarza. Tata zawsze stawał przy oknie na korytarzu, (kościół w Porycku miał krużganek w okuł kościoła) patrząc prosto na ołtarz. W kościele jak spostrzegłem było dość dużo ludzi. Były tam całe rodziny, z małymi dziećmi na rękach.
Wuj Palinko (kościelny) zadzwonił sygnaturką, a po chwili wszedł ksiądz Szawłoski z ministrantami, rozpoczęła się suma (nabożeństwo).
Już nie pamiętam, w jakim momencie, ktoś wszedł do kościoła i krzyknął Ukraińcy- UPO-wcy są przed kościołem. Zrobiło się ogromne poruszenie, ludzie zaczęli biegać, (do drzwi i z powrotem do ołtarza) dzieci płakały. Ale msza trwała nadal. Dopiero gdy otworzyły się główne drzwi i z nich zaczęto strzelać z karabinu maszynowego, zrobił się popłoch, ogromny krzyk i lament. Ludzie biegali tam i z powrotem, padali, klękali, modlili się i krzyczeli, a najwięcej było słychać krzyki małych dzieci. Nie pamiętam już jak, ale zgubiłem gdzieś w tumulcie i ścisku Tośka. Zacząłem uciekać do drzwi wejściowych bocznych, przy drzwiach powstał ścisk i zamieszanie. Jak potem zrozumiałem to ojciec mój odwrotnie, po usłyszeniu strzałów wchodził z korytarza (krużganku) do kościoła, i jakimś cudem spotkaliśmy się tuz pod chórem. Ojciec złapał mnie za rękę i pociągnął do wierzy i schodami na chór. (Karabin maszynowy cały czas strzelał) i słychać było pojedyncze strzały karabinowe. Tam już był Pan Zegarski, [organista] i jeszcze parę osób (nie pamiętam już ich nazwisk). Byli to znajomi mego ojca. Oprócz mnie było tam jeszcze kilka małych dzieci.
Ojciec z Zegarskim pamiętali, że drzwi z wieży na poddasze krużganków, zostały zamurowane tylko na płaską cegłę i to na glinę, bo nie było wówczas cementu. Ponieważ nie było żadnych narzędzi, tata z Zegarskim scyzorykami zaczęli dłubać glinę i cegły zaczęły się ruszać, tak jedna po drugiej dłubiąc usuwano.
Zrobiono nie wielki otwór i wszyscy obecni weszli na poddasze. Ktoś ostatni założył otwór cegłami. Było nas jak pamiętam kilka może z 15 osób w tym małe dzieci. Biegliśmy poddaszem aż do drugiej wierzy w której (wiedzieliśmy) że nie było tam schodów. W szybkim biegu przeszkadzały nam grube belki, podtrzymujące zadaszenie. Ale dzięki tym belkom mieliśmy się potem za czym później schować.
Biegnąc słyszeliśmy cały czas, jak strzelał karabin maszynowy i wtórowały mu pojedyncze wystrzały oraz wybuchy granatów. Nie zdawałem sobie sprawy, co się tam dzieje, ojciec ani znajomi nie zabierali głosu, nie mniej byli wystraszeni jak ja.
Schowaliśmy się za ostatnią belką rusztowania i siedzieliśmy jak myszy, cicho i z zapartym tchem. W okuł nas było ciemno, gdyż jak już wspominałem nie było schodów z tej wieży. Wejście do wieży było zamurowane. Po jakimś czasie zobaczyliśmy w poświacie okna nad zakrystią, dwie postacie idące w naszą stronę. Byli to mężczyźni z karabinami szli w naszym kierunku.
Zrobiło się małe poruszenie, ale tata powiedział siedźcie cicho to może nas nie zauważą. Wszyscy myśleli to samo, że może nas już odkryli. Dreszcz przeszedł chyba wszystkim po plecach Jeszcze bardziej przylepiliśmy się do belek i czekaliśmy, co będzie dalej. Oni uszli jeszcze z parę metrów, przechodząc przez belki poddasza i stanęli nadsłuchując, a my wstrzymaliśmy oddech. Po paru minutach tak silnego napięcia odetchnęliśmy, zauważyliśmy że oni (a byli to najpewniej mordercy z kościoła) zawrócili i odchodzą, a my odetchnęliśmy. Zostaliśmy na razie uratowani przez grube belki poddasza. Ale za jakiś czas (może po pół godzinie) powietrzem targnął potężny wybuch, aż strop pod nami się zatrząsł, nie wiedzieliśmy co się dzieje. Za chwile do wierzy zaczął napływać czarny dym swąd palonej słomy. Tata domyślił się, że pewnie to ,,UPO-wcy’’ wysadzili ołtarz lub katakumby hrabiów Czackich.
Gdy byliśmy zajęci ostatnimi przeżyciami i podsłuchiwaniem co dzieje się w kościele niespodziewanie zaczęło grzmieć i błyskać. Spadł duży (ulewny) deszcz, słyszeliśmy jak dudnił o blachę dachu. Bardzo głośno grzmiało. Okazało się, że burza była gwałtowna i trwała krótko, ale to wystarczyło by ,,UPO-wcy’’ wynieśli się z kościoła.
To już było około czwartej godziny po południu. Takie było nasze napięcie przez ten czas, że nie liczyliśmy ile to wszystko trwało. Ktoś wszedł od zakrystii i powiedział nam, że Ukraińców już nie ma w kościele.
Nie chcieliśmy uwierzyć. Pomalutku z duszą na ramieniu zaczęliśmy przechodzić przez belki w kierunku wyjścia, do naszej dziury w tamtej drugiej wieży. Wchodząc na schody wieży zobaczyłem pierwszą ofiarę, była to zamordowana kobieta. Leżała na krętych schodach i to pamiętam głową w dół, nie żyła a kałuża krwi ściekła aż na dół schodów do kościoła.
Wychodząc z wierzy do kościoła zobaczyliśmy, co się stało, ogarnęło nas przerażenie i strach.
Na posadce kościoła leżała biała powłoka i ludzie byli cali biali. Okazało się, że jak UOP-wcy zapalili słomę by zdetonować pocisk artyleryjski (pocisk miał zniszczyć ołtarz) nastąpił wybuch to posypał się tynk wapienny z sufitu i ścian kościoła. Ten pył pokrył wszystko białym proszkiem i kawałkami tynku (posadzkę i ludzi). Wybuch nie zdołał zniszczyć ołtarza. Tylko nadpalone zostały stopnie przed ołtarzem i dywany. Dużo ludzi leżało w kałużach krwi, inni klęczeli, jeszcze inni wołali o pomoc. Widziałem jak jedni pomagali drugim by się wydostać z pod innych nieżyjących ciał. Jeszcze inni wynosili na rękach swoich zmarłych lub rannych.
Ojciec przerażony tym, co zobaczył, przypomniał sobie, że w kościele był dziadek Józef Jezierski, zaczął go szukać, chodząc od jednych zwłok do innych, ale dziadka nie było ani wśród żywych ani zmarłych. Ojciec pociągnął mnie w kierunku zakrystii. Ale by tam dojść musieliśmy przejść przez kałuże krwi, w której leżały trzy kobiety. Jak mi się zdawało była to matka z córkami. Ojciec wziął mnie na ręce i przeniósł, by nie nadepnąć na leżące kobiety.
Dziadka zobaczyliśmy jak stał schowany za bocznymi drzwiami. Były to duże drzwi, którymi wchodziło się do kościoła i do zakrystii. Dziadek stał za tymi drzwiami był jakby nieprzytomny, miał osmalone (nadpalone) wąsy, i nadpaloną marynarkę. Pamiętam jak ojciec powiedział do dziadka, niech tata idzie do domu i powie Gienkowi, (to brat ojca który mieszkał z dziadkami w Starym Porycku) by zabierał rodzinę i niech uciekają w kierunku Sokala.